sobota, 30 grudnia 2017

Ostatni raz w tym roku

Melduję się ostatnim, czyli 285 treningiem w ogóle, a 145 biegowym w tym roku, zamykając tym samym przebiegnięty dystans na 1401 km. Chociaż tutaj w sumie powinnam dołożyć jeszcze 21 km, których nigdzie nie mam udokumentowanych, bo na Półmaratonie w Grodzisku zaszwankował mi i zegarek i Endomondo 😂

Po ostatnim długim wybieganiu, dzisiejsze 17 km minęło mi nie wiem kiedy. I pomimo, że biegam już prawie dwa lata, nieustająco fascynuje mnie prostota tej czynności - zakładasz buty i biegniesz! Tylko tyle i aż tyle... Czynność tak prosta i pierwotna, a jednocześnie tak wciągająca i uzależniająca! Może właśnie przez tą swoją prostotę?


Ilekroć biegam po lesie wspominam czasy, kiedy takie ścieżki pokonywałam na końskim grzbiecie. Czasy kiedy bieganie było ostatnią formą aktywności jakiej bym się podjęła, a proste odcinki leśnej drogi były miejscami gdzie puszczałam się szalonym galopem 😲 Dzisiaj szalonego galopu bym się już nie podjęła, a takie odcinki pokonuję niespiesznie, na własnych nogach w tempie między 6:00 a 6:30 min / km i daje mi to nieporównywalnie większą satysfakcję 😍


I tak bez trudu pokonałam dzisiaj 17,09 km i zasiliłam fundacyjną skarbonkę o 18 zł. Zakończyłam tym samym pierwszy miesiąc "planu maraton", z zaplanowanych 16 treningów, zrobiłam 14 (2 wypadły przez święta 😎 ), wybiegałam 167 km i zebrałam 208 zł.


Widzimy się w Nowym Roku - szampańskiej zabawy Wam życzę!





piątek, 29 grudnia 2017

2017 - jaki był?

Kończący się rok to:
  • 1384 wybiegane km
  • 596 km wyjeżdżonych na rowerze
  • 53h 49min wytańczonych na zumbie
  • 149 571 spalonych kalorii
  • debiut w półmaratonie
  • debiut w biegu przeszkodowym
  • życiówka na 5km - 26:04
  • życiówka na 10km - 52:32

No i przede wszystkim początek drogi do maratonu - myśl zakiełkowała w marcu na mecie półmaratonu w Poznaniu, czyn rozpoczął się w grudniu.

A tak ten rok mniej więcej wyglądał 😄

Zaczęło się od śnieżnych treningów...
...i opalenickiego biegu dla WOŚPa o 23:00 😄


W marcu przyszedł czas na najgorszą dychę w życiu (pewnie dlatego, że Tropem Wilczym 😉 ) - może zdjęcia nie odzwierciedlają, ale samopoczucie nieciekawe, tętno dramatyczne, a i wynik daleki od oczekiwań...
Połowa marca to skuteczne zatarcie niesmaku jaki pozostał po Biegu Tropem Wilczym, czyli bardzo udany debiut w półmaratonie (więcej o nim tutaj)

Maj to czas nowych wyzwań - no bo czemużby biegać wyłącznie po płaskim, czystym asfalcie? Formoza Challenge, czyli totalne sponiewieranie w błocie i przeogromna satysfakcja 😁

Czerwiec i kolejny półmaraton, tym razem w Grodzisku - upał i luki w treningu spowodowane kontuzją dały mi we znaki... Dobrze, że na ostatnich 2km towarzyszyły mi moje zające 👪💕



W drugiej połowie roku przerzuciłam się na leśne ścieżki:

Udana, acz upalna i dość trudna Pętla Krosowa GKB...
...doskonały Forest Run! Forma rośnie! 😁
---i całkiem udany Cross Sułkowskiego (chociaż zdjęcie może nie oddaje 😂 )
Sezon zamknęłam mocną (jak na mnie) dychą w Rokietnicy. Więcej o tej walce przeczytacie tutaj

Te zdjęcia doskonale oddaję samopoczucie 😂
 A grudzień i plan na najbliższy czas? O tym już wiecie 😉 a jak jeszcze nie, to zapraszam do lektury

czwartek, 21 grudnia 2017

Są takie dni...

Są takie dni, kiedy najchętniej zawinęłabym się w kołdrę - dobra książka, gorąca herbata i tak przetrwać do wiosny, do radosnych promieni słonecznych, ćwierkających ptaków i zieleniącego się świata... Dzisiaj to był zdecydowanie taki dzień! Bo to nie jest tak, że mi się zawsze chce, że zawsze z uśmiechem od ucha do ucha na ten trening wychodzę, o nie! Słowo się jednak rzekło, plan do zrobienia jest, a w planie 19 km.. Tylko czemu tam na zewnątrz tak brzydko, szaro i błotniście?! 😢

Szarości sobie nie oszczędzę, na to wpływu nie mam, ale zarówno sobie, jak i butom mogę oszczędzić błota. Ponieważ leśne ścieżki wyglądają dzisiaj w przeważającej większości tak:


to większość treningu postanowiłam udeptywać asfalt na przemian z kostką brukową, więc widoki przestawiały się głównie tak:


Okazuje się, że znalezienie 19 km utwardzonej trasy, która nie będzie kilkoma pętlami wokół bloków, a jedną dużą, zgrabną pętlą, wcale nie jest takie proste. Po pierwsze trzeba wybiec poza miasto (ale najlepiej trasą niezbyt często uczęszczaną przez samochody), po drugie kombinować, żeby za szybko do tego miasta nie wrócić, nawet jak droga prowadzi już prosto do niego, po trzecie nie przedobrzyć i z 19 km nie zrobić sobie np. 25 km 😂 No i tak kombinując, biegając po zupełnie nowych ścieżkach, człowiek napotyka różne niespodzianki, takie bardziej sympatyczne jak stadko podrośniętych cielaków:

i takie mniej sympatyczne, jak kilometrowy odcinek z kocich łbów poprzecinany błotnistymi kałużami:

Na szczęście później już tylko kostka i asfalt. Ale po pierwszych 10 km doszłam do etapu, gdzie miałam serdecznie dość! Wyczerpały mi się i chęci i siły! Chciałam jak najszybciej skończyć bieganie i znaleźć się w domu... Niestety byłam za daleko, żeby znaleźć się tam zaraz, a i czasu miałam za mało, żeby pozwolić sobie na marsz zamiast biegu 😭

Przez kolejne 8,5 km zagryzałam zęby i odciągałam myśli od faktu, że biegnę, byle tylko dotrwać do końca treningu... Pocieszałam się jednak mądrością, którą nabyłam oglądając z córką bajkę p.t. "Ballerina" (no bo skąd matka ma czerpać mądrości jak nie z bajek?! 😁 ) - "pamiętaj, gdy opadasz z sił robisz postępy". No to ja mam nadzieję, że tak jest na prawdę i kolejne długie wybieganie to na skrzydłach euforii pokonam 😊

Tymczasem melduję przebiegnięcie 18,5 km oraz wpłacenie 19 zł do fundacyjnej skarbonki 😎


poniedziałek, 18 grudnia 2017

Poniedziałkowa poniewierka

Biegacz to jednak ma w sobie coś z masochisty. Początek tygodnia, znienawidzony przez wszystkich poniedziałek - siłą rzeczy, jedynym słusznym rozwiązaniem powinno być wywiązanie się z obowiązków i spędzenie reszty czasu na kanapie w celu przetrwania dnia. No ale biegacz musi biegać! No to jak już koniecznie MUSI biegać, to może by tak jednak zaliczyć spokojne kilometry, wybiegane w tempie konwersacyjnym na szybkim asfalcie... Ależ nie!


Po pierwsze straszą smogiem, lepiej zatem wybrać leśne ścieżki poza miastem. I tu zaczyna się włączać masochizm... no bo jak już jestem na tych leśnych ścieżkach, to może uciąć trochę kilometrów, ale za to zaliczyć górki? Po pierwszej przeklinałam swój pomysł...


 Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B - przecież się nie cofnę! Na szczęście po podbiegu zawsze jest zbieg - ziuuuu! 😀 I tak kilka razy - umieram... - lecę! - umieram... - lecę! :)

Górki można powiedzieć były planowane, zaliczyłam nawet najwyższe wzniesienie w okolicy! Okazało się jednak, że las uszykował też dla mnie niepodziewajki:


Górki, przeszkody, błoto i tak przez blisko 12km - nie ma to jak sponiewierać się w poniedziałek! 😁 Formę szlifuję oczywiście na czwartek i zaplanowane 19km 👍



czwartek, 14 grudnia 2017

Kiedy jesień miesza się z zimą

Patrząc za okno popołudniu, wydawać by się mogło, że mój poranny trening miał miejsce w zupełnie innym miejscu i zupełnie innym czasie... Deszcz padający na przemian ze śniegiem, plucha i zawierucha pozostawiły tylko mgliste wspomnienie o słonecznym poranku.

Na te długie wybiegania zawsze kusi mnie las, a jak jeszcze przyświeca słońce, a na drodze leży ponocny śnieżek, to nawet ryzyko ugrzęźnięcia w błocie jestem w stanie ponieść 😉 Ciepła zima nie pozostawia jednak złudzeń - błoto musi być! Ale jak się okazało, nie tylko mnie ono nie zniechęca - podążałam śladami jakiegoś biegacza 😃 Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się który kilometr robił w tym miejscu? Czy był tak samo zasapany jak ja? Ile ma ich zaplanowanych? Kim jest? 



Jak zaczynałam moją biegową przygodę, strasznie denerwowały mnie takie błotniste miejsca w lesie, bo musiałam zwolnić, przejść do marszu, a przez to międzyczas na kilometrze był o wiele gorszy. I zawsze miałam poczucie, że przez to trening jest mniej efektywny, a ja robię mniejsze postępy. Co za bzdura nowicjusza! 😂 Teraz takie "przeprawy" są po prostu okazją do złapania oddechu, uspokojenia tętna i taką drobną biegową przygodą zarazem. Natomiast od kiedy zaczęłam biegać 15km i więcej, niezmiernie cenię "gorsze" międzyczasy - spokojne, powolne, długie wybieganie daje wiele możliwości...



A samopoczucie po takim obcowaniu z samym sobą, w rytm własnego oddechu jest mniej więcej takie:

Także polecam! 😁

Podsumowując - 15,09 km zrobione, zatem 16 zł na konto fundacyjnej skarbonki poszło! 😎



wtorek, 12 grudnia 2017

Wmordewind i inne uroki grudnia

Bieganie za dnia odpuściłam, bo wieje, bo praca, bo kurier... Wieczorem pobiegam - cisza, spokój, a i wiatr pewnie osłabnie... tia... Najpierw, żeby w ogóle wyjść z domu, musiałam stoczyć wieczorną walkę z potomstwem, które przeczuwając, że matka ma ochotę na czas dla siebie stawiało stanowczy opór przed pójściem spać 😈 No! Po jakiejś godzinie, u dzieci w końcu cisza, jest 21, idę!

W planie jeden z małych kroków na drodze do tego dużego, także tylko 7 km, więc biorę psa, powinna dać radę 😏 Pierwszy kilometr - wiatr w plecy, pies ciągnie, nogi niosą same. Do czasu... Po tym pierwszym kilometrze skręcam w lewo... jak mi w tym momencie przywaliło! Ten wiatr co to mnie pchał, to mi teraz z ukosa w twarz wieje, do tego padać zaczęło... Kolejne 3 kilometry czuję się w sumie trochę jak w spa, bo ten deszcz uderzający w moją twarz z siłą wiejącego wiatru, daje uczucie jak jakiś mało przyjemny zabieg kosmetyczny 💆

5ty kilometr dał nam trochę luzu, bo znowu z wiatrem, ale 6ty i 7my to znowu walka, do tego psu kończą się baterie i role się odwracają - teraz ja ciągnę psa... przynajmniej padać przestało.

Tak, tam w tym lustrze to ja, pies też tam jest :)

Na koniec przestroga - nie używajcie w zimie maści chłodzących! Po dotarciu do domu nogi miałam ciężkie jak głazy, leżenie pod ścianą z nogami w górze nie pomogło, więc postanowiłam poratować się maścią chłodzącą... Fakt, nogi zrobiły się lżejsze i tu odczułam zdecydowaną ulgę, ale zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie zimno! Siedziałam zwinięta w kłębek pod kocem i nijak nie mogłam się ogrzać 😂

sobota, 9 grudnia 2017

Każda pora dobra

Dzieci śpią, małżonek jeszcze nie wrócił, to co robi biegacz? Czeka... i rozważa... wypić tą lampkę wina i zasiąść na dobre na kanapie w ten sobotni wieczór? Iść spać wcześniej? W końcu tak ciemno... zimno, wieje trochę... NIE! Włożyć ciuchy do biegania i o tej 22:15 ruszyć na biegowe ścieżki! 😎

W końcu każda pora dobra, a że ta poranna była trudniejsza (łóżko wszak takie ciepłe o 7 rano...), to trzeba się było zmobilizować nocą:


Nocny trening zatem zrobiony, tempo przyzwoite i tym samym zamknęłam pierwszy tydzień przygotowań do maratonu. 44,27 km za mną! 😁

czwartek, 7 grudnia 2017

Dylematy

Wychodząc na trening zawsze się zastanawiam, które buty ubrać, którędy pobiec... Długie wybiegania zawężają wybór butów - mam jedne, jedyne słuszne na taką okazję 😎 Bieganie w godzinach dziennych poszerza natomiast opcję "którędy". Nocą wiadomo, że do ciemnego lasu nie pobiegnę, trzymam się zatem cywilizacji i świateł, ale długie kilometry w ciągu dnia? No leśne ścieżki zachęcają! Ale mamy grudzień... i padało dość ostatnio... więc te leśne ścieżki, to tak bardziej leśne bagniska. No i jak tu zrobić te 17km?

Pierwszą połowę wybiegałam w lesie, zamieniając trasy, gdzie wiedziałam, że błoto będzie na pewno, na takie, gdzie być może będzie go mniej (udało się!). Druga połowa wybiegania to już czysta miejska kostka, tudzież asfalt. 


Na ostatnie 7km nawet wyszło słońce!


Tym oto sposobem 18 zł wskoczyło do skarbonki dla Fundacji: www.siepomaga.pl/owm2018

wtorek, 5 grudnia 2017

Trening sponsorowany przez mżawkę i... wulkanizatora!

Są takie dni, kiedy wydawać by się mogło, że no nie da rady! Nie mam kiedy iść na trening... 😟 ale, że jak - odpuścić? Przecież te krótkie wybiegania też są ważne, bez nich te długie treningi nie wyjdą...

I wtedy sobie przypomniałam, że przecież mam dzisiaj wymianę opon w samochodzie! Dlaczego mam bezczynnie siedzieć i czekać w poczekalni? W czasie, gdy wulkanizator będzie zajmował się moim samochodem, ja mogę zająć się sobą 😁 i tak autko zostawiłam, a sama ruszyłam na pobliską obwodnicę.


Mżało, wiało i ogólnie nieciekawie było, ale trening zrobiony, a i nawet z tętnem udało mi się zejść poniżej 150 bpm, więc ostatecznie zadowolonam 😌




czwartek, 30 listopada 2017

Trasą GWiNTa

Przynależność do Klubu zobowiązuje, a że Klub podjął się organizacji Ultracrossu GWiNT w 2018 roku, to trzeba zająć się wyznaczaniem tras. I tak w towarzystwie Basi przyszło mi przebiec prawie 13,5 km po okolicznych górkach, błotach i duktach leśnych.

Szczerze mówiąc trochę się obawiałam... Ja to biegam niespełna dwa lata, a Basia to zawodniczka z doświadczeniem, niejednego mini GWiNTa (55km) ma już na swoim koncie. Tempo na szczęście okazało się spokojne, aczkolwiek podczas gdy ja dyszałam jak lokomotywa, Basia mogła spokojnie prowadzić pełnozdaniową konwersację ;) dobrze, że na krzyżówkach były postoje w celu zastanowienia się nad trasą :)


Tym treningiem zaczynam swoją zbiórkę dla Fundacji RAK OFF (szczegóły na jej temat znajdziesz TUTAJ). Zatem na dobry początek 30 zł + 14 zł za dzisiejsze kilometry (zaokrąglam zawsze w górę).

sobota, 11 listopada 2017

I ROSbieg Niepodległości

11.11.2017 rozczarowana zeszłorocznym Biegiem Niepodległości w Poznaniu postanowiłam spróbować swoich sił na bardziej kameralnej imprezie.

Padło na debiutującą w tym roku Rokietnicę i 10-cio kilometrowy I ROSbieg Niepodległości. Pogoda co prawda nie zachęcała - od rana dość mocno wiało, ale na starcie stanęło 251 zawodników gotowych do zawalczenia o życiówki.

Rozgrzewka w formie Zumby (taka mogłaby być na każdych zawodach!! :D ) sprawiła, że o chłodzie skutecznie zapomniałam. Przed startem odbyło się jeszcze uroczyste odśpiewanie hymnu narodowego, po czym ustawiliśmy się w szyku bojowym i ruszyliśmy. Trasa stanowiła jedną pętlę wiodącą w przeważającej części przez osiedla mieszkaniowe na obrzeżach Rokietnicy. Pierwsze dwa kilometry dałam się porwać tłumowi i z tempem zeszłam poniżej 5:00, póki co czułam się doskonale! No ale nic nie trwa wiecznie, zwłaszcza jak się biegnie w takim tempie.

Około 3-4 km (już?!) poczułam jak zaczyna mi odcinać energię w nogach... Do tego doszedł deszcz i wiatr wiejący to w twarz, to w plecy, to z ukosa... Przecież to nie tak miało wyglądać! Ja tu przyjechałam walczyć o życiówkę! Pomimo łatwej trasy, druga połowa dystansu była  dla mnie walką... ostatnie dwa kilometry chciałam już zupełnie odpuścić i po prostu domaszerować do mety. Na szczęście głowa wzięła górę nad fizycznością i mając w pamięci pierwsze dwa kilometry stwierdziłam, że mam jeszcze szansę na życiówkę. Spięłam się i rura!

 Na metę wbiegłam w blasku promieni słonecznych (tak! wyszło słońce!) z czasem 52:32 poprawiając swój wynik na 10 km o całe 43 sekundy :D


wtorek, 17 października 2017

Siła wizualizacji

Taki październik mógłby trwać nawet do końca roku! Poranek co prawda ciemny i mglisty, ale dzieci w miarę współpracujące, szybko rozwiezione gdzie trzeba, małe zakupy, małżonek wyprawiony do pracy, śniadanie weszło, zamówienia ogarnięte, szybki skok po towar, paczki, a w między czasie wizualizacje...

Im wyżej słońce na horyzoncie, tym większą mam ochotę na dzisiejszy trening. I widzę siebie jak mknę z lekkością motyla na dzisiejszych interwałach w zakładanym tempie 4:37 (i tak 11 razy)... i kombinuję, którędy pobiec... a może by tak ponad 10 km dzisiaj, skoro pogada taka zacna i praca rychło ogarnięta?

Rozgrzana w sumie jestem, w końcu spakować 75 kg towaru handlowego to nie byle co! Kilka wymachów nogami, kilka przysiadów, butelka z wodą w dłoń i ruszam! Początek super, nawet tętno trzyma się w okolicach 145, optymizm rośnie 😁

I wtedy nadchodzi on... pierwszy interwał... no to lecę! Ale miało być jakoś lżej, może za słabo się rozgrzałam? Na szczęście tylko 200 m, ale jeszcze 10 takich przede mną... drugi, trzeci... o biegacz! Trza przykleić uśmiech i udawać, że mi lekko. Czwarty, piąty, szósty... z każdym kolejnym mam ich coraz bardziej dość... po jaką cholerę ja w ogóle biegam?! Nie można by tak powolutku, nóżka za nóżką przez 2 km? Nie! Zachciało się życiówki w listopadzie, to trzeba teraz zapier...

Jest jedenasty! Koniec... umieram... twarz mnie pali, nogi ciężkie... woda się kończy... chcę do domu!! 😢 no tak, ale sobie wymyśliłam, że przy tej pogodzie, to warto trochę więcej kilometrów zrobić... jeszcze 5 przede mną! I tak sobie poczłapałam, nóżka za nóżką w tempie bliskim 7:00 😂

niedziela, 6 sierpnia 2017

Nie biegnę, ale pakiet odbiorę, czyli wielka kompromitacja

Dziś XXVI Bieg Opalińskich, miała być walka o życiówkę, a są antybiotyki... Czuję się nawet na siłach, żeby pobiec, ale matczyny rozsądek podpowiada, żeby lepiej odpuścić. Naczytał się człowiek cudów w internecie o bieganiu na antybiotykach, że to nawet śmiercią może grozić jak warunki są sprzyjające, to ja przezornie tylko pakiet odbiorę. No bo zapłacone, nie?

W drodze na rodzinny obiad u teściów, proszę małżonka, aby w Opalenicy zahaczył o biuro startowe, to ja tylko sobie odbiorę pakiecik, co by całkowicie wpisowego nie zaprzepaścić. Podchodzę do stolika, podaję nazwisko i zaznaczam, że ja tylko pakiet chcę, że za chip to ja podziękuję, bo nie biegnę. Patrzą na mnie te sympatyczne oczy zza stolika jak na jakiegoś kosmitę, zaczynam się czuć trochę nieswojo... po chwili już wiem o co chodzi - dostaję do ręki numer startowy i izotonik. Nie podnoszę już wzroku na te sympatyczne oczy, twarz mi spąsowiała, podpis złożyłam i szybciutko oddaliłam się z miejsca tej kompromitacji... mojej własnej oczywiście! Połasiłam się na numer startowy i izotonik 😂



poniedziałek, 27 marca 2017

Dzień po...

Obawiałam się tego dnia prawie w tym samym stopniu co samego półmaratonu. Dzień po… emocje robią powoli miejsce odczuciom stricte cielesnym. A tu niespodzianka! Nic nie boli, nic nie strzyka, ani pół zakwasu.

Ku mojemu zdziwieniu bolesności nie odczuwałam żadnych, ale czułam się bardzo zmęczona. Mimo dobrego snu, organizm informował mnie jednak, że dostał nieźle w kość dzień wcześniej i potrzebuje odpoczynku. Dałam mu go, dzień spędziłam raczej na siedząco i rozważałam…

Co dalej?

Kilka startów na ten rok mam już zaplanowanych, ale potrzebuję czegoś więcej.

Jakiegoś celu, projektu, do którego będę mogła powoli dążyć…

Przecież kolejny półmaraton nie da mi już aż takiego zastrzyku emocji…

Maraton?

To dopiero muszą być wrażenia na mecie!

niedziela, 26 marca 2017

PKO Poznań Półmaraton

Oto jest! Po tygodniach przygotowań nadszedł dzień mojego półmaratońskiego debiutu. Czy się stresuję? No raczej!

Do Poznania zawitałam dzień wcześniej, żeby na spokojnie odebrać pakiet i się wyspać. Chociaż z tym drugim to mi do końca nie wyszło… Emocje nie dopuszczały zmęczenia do głosu, a wtórował im lęk związany ze zmianą czasu – czy aby na pewno nie pomylę godziny startu? Całość doprawiona była wyrzutami sumienia po zapłakanym telefonie córy – „mama, ja bym chciała, żebyś tu była… tak bardzo za Tobą tęsknię”… Demony w głowie uciszyłam grubo po północy. Sen nie dość, że krótki to jeszcze z wizjami spóźnienia na start na skutek zagubienia drogi oraz pomylenia trasy już podczas samego startu. Kto kiedykolwiek startował ten wie o czym piszę 💤


Budzika nie przespałam, czasu mam dość. Śniadanie o 7 i ruszam do „miasteczka biegowego”. Jeszcze tylko depozyt i pora ustawić się w swojej strefie startowej. Pogoda idealna – około 10 stopni, słońce i brak wiatru. Czekając na wystrzał startera pojawia się problem – wypita woda domaga się swych praw… Do startu 10 minut, a do toalet taka kolejka, że mam obawy przed skorzystaniem. Obieram więc strategię – pierwsze TOITOIe na trasie są moje, w rezultacie na pierwszych 5km mój pęcherz zazdrości każdemu jednemu męskiemu biegaczowi zbaczającemu w krzaki. Jest i on! 5-ty kilometr, a wraz z nim pierwszy punkt odżywczo – higieniczny i upragniona ulga. No! Czas skupić głowę na bieganiu.

2 km dalej pewien biegacz odbiera telefon i spokojnym głosem, jakby nigdy nic rzecze „Stary, słuchaj półmaraton właśnie biegnę, zadzwonię później” 😄

Kilometry mijają jakoś same – 8, 9, 10… 11-ego się lękam – słynny, znienawidzony podbieg na Hetmańskiej, demonicznie wręcz przedstawiany w „Internetach”, ponoć najgorszy moment trasy… 12, 13 km, to już? Gdzie ten straszny podbieg? To pewnie zasługa tego banana przyjętego tuż przed początkiem tego odcinka 😎

15, 16.. i znowu obawa przed 17-18-tym km – czas słynnej półmaratonowej ściany. Ale jak? Gdzie? Kiedy? Co powinnam czuć? To już? Chyba tak… ktoś siedzi na krawężnika, kimś zajmują się sanitariusze, inny przechodzi do marszu, a ja? Biegnę! Mało tego - przyspieszam!

Ostatnie 2 km były magiczne! Nagle uświadomiłam sobie, że nie tylko dobiegnę i pierwszy raz w życiu pokonam dystans 21 km, ale zrobię to we wcale niezłym czasie. Świadomość ta zaburzyła mój oddech, nagromadzenie emocji znalazło ujście we łzach, ale nadal przyspieszałam. Ostatni kilometr był najszybszym na całej trasie. Do tego fantastycznie przygotowana Grunwaldzka, głośniki, muzyka, doping, biegłam jak w transie.


Jest i meta, zlokalizowana w hali targowej - ciemno, dym, światła, pomarańczowy dywan i koniec! Zrobiłam to! Emocje sprawiły, że na finiszu wyglądałam wprost przeciwnie do tego jak się czułam, ale zdecydowanie to jest ten moment, dla którego biegam – satysfakcja odczuwalna na mecie, związana z tym euforia i poczucie „zajebizmu własnego” warte są każdego wyrzeczenia po drodze.