wtorek, 29 maja 2018

Nie aż taka ze mnie Grażyna, czyli matka biegaczka próbuje triathlonu

Przed tym startem bałam się wszystkiego... zimnej wody, pływania, limitu czasu, strefy zmian... Przez to trzytygodniowe szkolenie i brak czasu na porządne treningi, był nawet moment, że chciałam przełożyć ten start na inny termin, ale koszty byłyby za duże więc odpuściłam 😉 Podążając za radami bloggerów triathlonistów, jechałam z nastawieniem "byle do mety" 😂 Przecież to debiut, mam prawo do błędów, nie rywalizować, tylko myśleć o tym co sama muszę zrobić. Stres trochę odpuścił, więc...

...torby spakowane, rower na pace, czas ruszać! Do samego Sierakowa pojechałam w eskorcie małżonka i dzieciaków. Pomoczyliśmy trochę nogi w jeziorze (woda zimna!!!😱), zjedliśmy obiad, ucałowaliśmy, uściskaliśmy, kopniak na szczęście dla mnie i zostałam sama...

Primo - wstawić rower do strefy. Ustawiam się w rosnącej z minuty na minutę kolejce i z każdym kolejnym rowerem coraz bardziej zastanawiam się "CO JA TUTAJ ROBIĘ?!". Same bryki za grube, na prawdę grube tysiące, cieniutkie oponki, leciutkie ramy... a ja? "Góral" na grubych, terenowych oponach i żadnego podobnego w zasięgu wzroku 😂 myśl o swoim zadaniu... myśl o swoim zadaniu... do innych serdecznie się uśmiechaj 😀

W strefie niespodzianka! Jest i inny góral! Od razu poczułam się lepiej 😁 Ze strefy udałam się na odprawę techniczną - dla debiutanta to moim zdaniem absolutny obowiązek. Okazało się jednak, że nie dowiedziałam się niczego nowego - moje przygotowanie teoretyczne jest jednak bezbłędne, pytanie jak przełoży się na praktykę...

Naznaczona 😉
 Ostatnim zaplanowanym punktem dnia jest wypróbowanie pianki w wodzie, co bym przynajmniej wiedziała czego mniej więcej mogę się spodziewać na zawodach. I tu cudowne zaskoczenie! Izolacja jest genialna! Kto wchodził kiedykolwiek do zimnej wody ten wie, że zamoczenie się do spojenia łonowego w górę do przyjemnych nie należy... a w piance? Nie czułam w ogóle zimna! Z miejsca ją pokochałam 😍 

Doświadczenie z pianką, jak i inny "góral" w strefie zmian, dodały mi pewności siebie, mogłam zatem spokojnie udać się na spoczynek. A propos spoczynku... Okazało się, że organizowanie sobie noclegu w Sierakowie na 3 miesiące przed imprezą to zdecydowanie za późno 😕 Pozostały mi zatem polowe warunki:

Roweru na pace już nie miałam, więc zmieściłam się ja 😂

Noc była koszmarna! Gniotło mnie wszystko, deszcz budził, a rano obudziłam się cała połamana... do tego doszedł sen, że zapomniałam na czas dostarczyć rzeczy do strefy zmian i po wyjściu z wody szukałam ich po całym Sierakowie 😂

Przed 6 miałam już dość - toaleta, a po niej pakowanie i ostateczny spacer do strefy zmian, co by dostarczyć tam wszystko co będzie mi potrzebne na sam start. Postanowiłam już do samochodu nie wracać (miałam go serdecznie dość po tej nocy), więc zabrałam ze sobą totalnie wszystko. W głowie układałam sobie przebieg całych zawodów - co i kiedy zakładam, co i kiedy potrzebuję, co gdzie zostawiam, co zabieram ze sobą itp.

Ostatni rzut oka na strefę, zlokalizowanie punktów nawigacyjnych, co by później łatwiej znaleźć rower i wychodzę. Plan na teraz - kawa i banan 😁 Widok przy konsumpcji motywujący:

Jak dobrze pójdzie, w okolicach 10 będę tu pędzić 😁
Ostatnie szlify - żele w kieszenie ⇒ chip na nogę ⇒ depozyt ⇒ toaleta ⇒ pianka ⇒ marsz na plażę. Postanowiłam podążyć drogą, którą będę biec po wyjściu z wody do strefy zmian - słynny podbieg sierakowski, tak szłam i szłam i chciało mi się płakać - jak ja tam podbiegnę po tych 450 m pływania?!

Zorganizowana przez organizatora rozgrzewka przed pływaniem, skutecznie usunęła sztywności spowodowane noclegiem w aucie. Pora ustawić się w odpowiedniej strefie do startu - 20 minut myślę, że będzie bezpieczne 😂 Tam inne triathlonistki z podobnymi obawami co moje: "czy nie będę wyglądać jak skończona Grażyna, gdy popłynę żabką i to niekrytą?" 😀 Atmosfera się rozluźnia, stres odpuszcza... Wystrzał armaty i pierwsi ruszyli do wody. Co 5 sekund sędzia puszczał kolejne 4 osoby - to tzw. "rolling start" - nie mam porównania, ale z oglądanych filmików stwierdzam, że to rozwiązanie idealne - nie tworzy się kocioł w wodzie i nie ma ryzyka, że ktoś po Tobie przepłynie - no chyba, że jako totalna noga z pływania ustawisz się na samym początku stawki 😉 Przyszła i kolej na mnie...

Wiedziałam już czego się mniej więcej spodziewać przy wejściu do wody, więc zaskoczenia nie było - pianka daje radę! 😁 Ale pływam to ja jak totalna noga 😂 Na basenie to podejrzewam, że jakoś wyglądam, ale tutaj? W jeziorze? Krztuszę się, żabką na boku płynę, oddechu co jakiś czas braknie, ale na dno nie idę, więc prę do przodu. Jedna bojka, druga bojka i już prostu do wybiegu. Ku własnemu zaskoczeniu z wody wyszłam po 13 minutach, podczas gdy stawiałam na 18-19. Nie zmieniło to faktu, że wyszłam z wody jako 345 zawodnik na 378 startujących 😂

Teraz dobieg do strefy, ten nieszczęsny podbieg... a ja? A ja pędzę! Wyprzedzam! Mam siły! 😁 W tym momencie powoli zaczął mi się załączać duch rywalizacji... okazało się, że mam szansę powalczyć o lepszą pozycję niż w ostatniej dziesiątce 😉

Strefa - zrzut pianki, szybki łyk izotonika, koszulka na grzbiet, skarpetki, buty, okularki, kask, rower w dłoń i lecę. Wszystko jak trzeba, żadnej pomyłki! Kolejny dobieg - do belki, za którą można wsiąść na rower. Wsiadam, jadę...

I co? Okazuje się, że "góral" daje radę! Mogę wyprzedzać! Już na pierwszych 100m wycięłam dwóch kolarzy na szosówkach! 😱 Duch rywalizacji załączył mi się na dobre, cisnę ile się da! Trasa kolarska jest wymagająca - dużo podjazdów, ale też dużo zjazdów, na jednym z nich udało mi się wyciągnąć nawet 46 km/h 😁 Okazało się również, że treningowe bieganie po górkach i piaskach przynosi wymierne efekty nawet w kolarstwie - wyprzedzałam głównie na podjazdach, gdy inni "puchli" ja cisnęłam w górę zostawiając ich w tyle 😀 W efekcie po T1 (strefa zmian pływanie ⇒ rower) i 22 km na rowerze przeskoczyłam na 265 pozycję!!

Szacowałam, że na rowerze wyciągnę średnią maksymalnie 25 km/h, a co się okazało? Dałam radę 28 km/h - na góralu, na takiej pofałdowanej trasie? Dla mnie bomba! Pływanie i rower spokojnie ogarnęłam w limicie i zostało mi zaskakująco dużo czasu na bieganie - część, której obawiałam się najmniej i jak się okazało poszła mi dokładnie zgodnie z oczekiwaniami - bez szaleństw w zakładanym tempie.

Końcówka trasy biegowej to istne zabójstwo - serpentyny i to pod górkę... ale nie dla mnie! Znowu "moje" górki przyniosły efekty - jedna Pani, druga Pani i już przed nimi dobiegam do mety! 👏 I tu wspaniałe zaskoczenie - nie tylko zwycięzca przebiega przez wstęgę 😁


Efekt? 1h 38min 14s - co dało mi 70 miejsce wśród 135 Pań i 18 w kategorii K30-34 na 32 Panie. Jak na debiut? Osobiście nie spodziewałam się takiego wyniku 😊 A odczucia na mecie? Czuję niedosyt! 😂 I oficjalnie jestem w 1/8 kobietą z żelaza 👍

Wszystkie pokonane w Sierakowie kilometry dedykuję oczywiście Fundacji RakOff - 29 złotówek wpadło do skarbonki 👍😎


A ja? Ja chcę jeszcze! Triathlony to jest zdecydowanie TO! Okazuje się, że nigdy nie wiemy ile jesteśmy w stanie zdziałać, gdy sami siebie nie sprawdzimy. Jechałam z nastawieniem na zmieszczenie się w 2 godzinach, zostały mi 22 minuty zapasu - to jest bardzo dużo! Do Sierakowa na pewno wrócę za rok - niech no tylko uruchomią zapisy 😉 a ten rok? No coś na pewno wymyślę 😁



niedziela, 27 maja 2018

Co to był za maj!!

Miesiąc się co prawda jeszcze nie skończył, ale wraz z dzisiejszym skończyły się już moje majowe wyzwania, więc na gorąco je podsumuję 😎

Po spokojnej majówce nastąpiło totalne tąpnięcie i kolejne 3 tygodnie maja minęły mi w zawrotnym tempie, na najwyższych obrotach, ale i z wielką satysfakcją 😁

Przez trzy tygodnie rozwijałam się zawodowo, zyskując nowy fach w rękach. Wiązało się to z ogromnym poświęceniem, nie tylko moim, ale i całej rodziny. Codzienne dojazdy do Poznania na 8h dały w kość, ale przyniosły same korzyści - wiedza, znajomości, bezcenne doświadczenie. Pomimo przebywania 12 godzin poza domem znalazłam czas na treningi, a w samym Poznaniu, zamiast wozić się tramwajami, z dworca chodziłam na piechotę 3,5 km w jedną i w drugą stronę.

Kiedy trenowałam? O jedynie słusznej godzinie - 5:30 😂 znalazły się nawet dwie równie zakręcone współtowarzyszki porannej (nie)doli i de facto na żadnym z porannych treningów nie byłam sama 😎 

Zimą żadna siła nie jest w stanie wyciągnąć mnie z łóżka o 5 rano - no bo przecież kto normalny wstaje o takiej godzinie jak nie musi?! Ale świadomość tego, iż albo o 5 albo w ogóle + umówienie się z inną biegaczką sprawiają, że motywacja jest i nawet drzemki w budziku nie trzeba nastawiać 😉 I przyznać muszę, że gdy o 6:26 jestem już po treningu, to nowa siła we mnie wstępuje i z większą werwą jestem w stanie sprostać wyzwaniom nadchodzącego dnia.

Przy dłuższych wybieganiach byłam dla siebie bardziej łaskawa i pozwalałam sobie pospać przy niedzieli do 8, ale chyba tylko dlatego, że dopiero o 9 spotykamy się, co by grupowo po lasach pośmigać 😉


Za te dłuższe wybiegania oczywiście złotówki do skarbonki powpadały, o czym na bieżąco informowałam "w internetach" 😉 👍

Poświęcenie snu, samozaparcie i wsparcie wpółbiegaczek zaowocowało! 19 maja wystartowałam w III Powiatowym Biegu na Piątkę. Na treningu dzień wcześniej usłyszałam ultimatum: "Hania, ja Cię jutro widzę z czasem poniżej 25 minut! Albo koniec ze wspólnym bieganiem!". No i nie miałam wyjścia 😂 Umęczyłam się strasznie! Pomimo krótkiego dystansu naprzeklinałam się w myślach na to bieganie, jakbym co najmniej maraton biegła (chociaż nawet jeszcze nie wiem jak to jest)... Na 3cim kilometrze miałam ochotę przejść do marszu i takim sposobem dotrzeć do mety... No ale z tyłu głowy miałam te groźby, więc trzeba było cisnąć... Do mety dobiegłam jako 12 kobieta, kręciło mi się w głowie i chciało mi się wymiotować, przez krótką chwilę nienawidziłam biegania i nie miałam absolutnie żadnej satysfakcji z ukończenia biegu... Potrzebowałam dobrych 20 minut i złapania 5-ego, 6-ego i 10-ego oddechu, żeby w końcu cieszyć się z wyniku 😎 24:56 i życiówka jest!

Po tych zawodach nasuwa mi się tylko jeden wniosek - wolę długo i wolno niż krótko i szybko 😁 Takie bieganie i "spinanie pośladków" odbiera mi całą przyjemność z biegania. Jeszcze sporo czasu minie zanim powrócę na dystans 5 km...

Po tym skromnym triumfie nadszedł czas ostatecznych przygotowań do najważniejszego (póki co) wyzwania tego roku - triathlonu w Sierakowie na dystansie 1/8 Iron Man, czyli 450 m pływania, 22 km na rowerze i 5,2 km biegu. Czas nadal był moim wrogiem... Przez to trzytygodniowe szkolenie w Poznaniu nie miałam kompletnie czasu na popływanie, czy jeżdżenie na rowerze, skupiłam się więc na jak najlepszym przygotowaniu logistycznym i teoretycznym.

W tygodniu poprzedzającym start poczyniłam jeden trening rowerowy, co by wiedzieć na jaki mniej więcej czas mogę liczyć:

Z kolei w piątek przed samymi zawodami jeszcze się trochę rozbiegałam dla podtrzymania formy i przekucia zmęczenia w pozytywną energię 😎

Nie popływałam w ogóle, a jak sprawdziłam logi z wcześniejszych treningów pływackich, to się okazało, że ostatni raz to pływałam na basenie w lipcu zeszłego roku 😱 ale żeby nie było przymierzyłam piankę pływacką, żeby chociaż jej zakładanie i zdejmowanie mieć ogarnięte 😂 nic to... utopić się raczej nie utopię... jakoś to będzie...

Regulamin zawodów czytałam chyba ze sto razy, w pociągu w kółko przeglądałam wpisy różnych blogerów triathlonistów ze wskazówkami na debiut, a najczęściej wpisywanym przeze mnie zapytaniem w Google z ostatniego tygodnia jest "debiut w triathlonie" oraz "w którym momencie założyć piankę" (na to pytanie nie znalazłam odpowiedzi 😂 ).

Triathlon to wyzwanie nie tylko treningowe - chociaż ja to w zasadzie na tym polu się nie "wyzwałam" i z braku czasu postanowiłam pójść na żywioł, pokładając nadzieję we własnej wydolności - wyzwaniem jest też ogarnięcie pakowania i spamiętanie wszystkich wymagań organizatora. Jednym z nim jest licencja PZTri:

Na ten jeden dzień zostałam licencjonowaną triathlonistką, chociaż jeszcze żadnego triathlonu nie ukończyłam 😂

Jeszcze tylko ogarnęłam pakowanie:

rower do samochodu i w drogę! Ale o tym w kolejnym wpisie 😉



czwartek, 10 maja 2018

Zaginam czasoprzestrzeń!

Majówka, majówka i po majówce... Tak wiem, już nawet 4 dni po, ale od soboty ciągnę na takich obrotach, że ledwo czas na wizytę w toalecie znajduję, a wieczorami zapominam jak się nazywam 😂

Zeszłotygodniowe wolne przebiegło raczej leniwie i mało aktywnie, co nie znaczy jednak, że nie pobiegałam! 3 treningi były, w tym jeden dłuższy i jak sie należy złotówki (17 konkretnie) do skarbonki wpadły 👍


Stopniowy powrót do treningów, majówkowa regeneracja i dodatkowe ćwiczenia w domu sprawiły, że czuję się jakbym całkowicie wróciła do kondycji sprzed grypy. Powiedziałabym, że jest nawet lepiej, bo minęło przesilenie wiosenne i senność mnie już nie dopada.

Dzięki powrotowi formy wróciłam też do towarzyskich wybiegań - niedzielne z Grodziskim Klubem Biegacza oraz te w tygodniu z Biegową Znajomą. I jedne i drugie bardzo sobie cenię. Towarzystwo innych biegaczy motywuje, inspiruje i skłania do modyfikacji planów startowych (czyt. zwiększenie ilości zawodów) 😁

Pozostaje mi szlifować formę dalej i zacierać ręce na najbliższe starty. Rok temu, o tej porze miałam już za sobą 4 biegi... w tym roku miałam być już maratonką... los chciał jednak inaczej, tak więc sezon zaczynam Powiatowym Biegiem na Piątkę. Może i lokalnie, kameralnie, może i dystans skromny, ale doczekać się już nie mogę- będę się ścigać! 😁 Z samą sobą oczywiście 😂

Na razie w ramach treningu ścigam się głównie z czasem... od minionego poniedziałku do 25.05 w tygodniu od 7:30 do 19:30 nie ma mnie w domu. Przed wyjściem muszę wyszykować latorośle do szkoły i przedszkola, a po powrocie ogarnąć jeszcze sprawy firmowe i domowe. W czasie tych trzech tygodni mam jednak nadzieję przygotować się do pobicia życiówki na 5km i do startu w sierakowskim triathlonie 27.05 😂 Zapytacie pewnie (albo i nie 😁 ) kiedy?! Jak?! Doba ma tylko 24h! A przecież trzeba jeszcze kiedyś spać!

I tu pojawia się jeden niezaprzeczalny wniosek- ja na prawdę kocham biegać! Uwielbiam się spocić, zmęczyć i zmagać z zakwasami 😁 no bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że pomimo perspektywy ciężkiego dnia, wstaję po 5, żeby o 5:30 ruszyć na 10km do lasu? No dobra, duża tutaj zasługa mojej Biegowej Znajomej, z którą się na taką drakońską godzinę umówiłam i głupio było zostać w łóżku 😉


Zamiast podjechać tramwajem wolę przejść 3,5km szybkim marszem i zaliczyć chociaż namiastkę treningu i nabić kilka kilometrów. Z kolei w pociągu mam chwilę, żeby się tym z Wami podzielić 😎 Dzięki temu i na chwilę snu znajdzie się czas💆‍♀️