wtorek, 17 października 2017

Siła wizualizacji

Taki październik mógłby trwać nawet do końca roku! Poranek co prawda ciemny i mglisty, ale dzieci w miarę współpracujące, szybko rozwiezione gdzie trzeba, małe zakupy, małżonek wyprawiony do pracy, śniadanie weszło, zamówienia ogarnięte, szybki skok po towar, paczki, a w między czasie wizualizacje...

Im wyżej słońce na horyzoncie, tym większą mam ochotę na dzisiejszy trening. I widzę siebie jak mknę z lekkością motyla na dzisiejszych interwałach w zakładanym tempie 4:37 (i tak 11 razy)... i kombinuję, którędy pobiec... a może by tak ponad 10 km dzisiaj, skoro pogada taka zacna i praca rychło ogarnięta?

Rozgrzana w sumie jestem, w końcu spakować 75 kg towaru handlowego to nie byle co! Kilka wymachów nogami, kilka przysiadów, butelka z wodą w dłoń i ruszam! Początek super, nawet tętno trzyma się w okolicach 145, optymizm rośnie 😁

I wtedy nadchodzi on... pierwszy interwał... no to lecę! Ale miało być jakoś lżej, może za słabo się rozgrzałam? Na szczęście tylko 200 m, ale jeszcze 10 takich przede mną... drugi, trzeci... o biegacz! Trza przykleić uśmiech i udawać, że mi lekko. Czwarty, piąty, szósty... z każdym kolejnym mam ich coraz bardziej dość... po jaką cholerę ja w ogóle biegam?! Nie można by tak powolutku, nóżka za nóżką przez 2 km? Nie! Zachciało się życiówki w listopadzie, to trzeba teraz zapier...

Jest jedenasty! Koniec... umieram... twarz mnie pali, nogi ciężkie... woda się kończy... chcę do domu!! 😢 no tak, ale sobie wymyśliłam, że przy tej pogodzie, to warto trochę więcej kilometrów zrobić... jeszcze 5 przede mną! I tak sobie poczłapałam, nóżka za nóżką w tempie bliskim 7:00 😂