niedziela, 25 lutego 2018

Brrrr!

Zło nadchodzi... Zimy w ostatnim czasie bywają nad wyraz łagodne, dlatego też, gdy nagle termometry zaczynają pokazywać -5 w ciągu dnia i -12 w nocy człowiek zaczyna trochę panikować i czuć się niepewnie. Co robić? Czy jedna dodatkowa warstwa wystarczy, czy może jednak dołożyć ich jeszcze pięć? 😂 I to bieganie w tym wszystkim... no bo jak tu się zmobilizować do wyjścia na trening, gdy na zewnątrz -11 o poranku?!
 
Z racji ferii zimowych dzieci są w domu od rana do wieczora, odpadły mi zatem około-południowe godziny na treningi, zostały w zamian wczesne poranki lub późne wieczory. Jedna i druga opcja średnia - rano zimnica, wieczorem smog... 😖 pozostaje bieżnia. I tu pojawia się moje nowe odkrycie! No bo skoro biegam w miejscu, to w sumie mogę coś przed sobą położyć, a to oznacza, że nie muszę się ograniczać do słuchania audiobooka... nie, nie wzięłam książki do czytania 😉 zgrałam na komórkę "Czarne lustro" i akurat pięknie 1,5 odcinka weszło podczas jednego "bieżnio-wybiegania". Tym sposobem, nie mogę się doczekać kolejnej wizyty na siłowni, bo w końcu mam czas na nadrobienie zaległości serialowych 😎

Przy okazji drugiego bieżniowego treningu zerknęłam w szatni na swoje nogi... i zlękłam się trochę.. i rozumiem już co małżonek miał na myśli mówiąc, że jakieś smuklejsze miałam kiedyś te łydki 😂

Bieżnia bieżnią, ale długiego wybiegania na niej nie zrobię... nawet "Gra o tron" nie byłaby w stanie utrzymać mnie przez 2,5h na tej piekielnej maszynie... Na szczęście nadeszła niedziela, co prawda mroźna jak diabli, ale przynajmniej słoneczna i bezwietrzna. Gdy w sobotę wieczorem nastawiałam budzik na 7 usłyszałam tylko "Musisz? Nie możesz sobie odpuścić?"... Tak muszę! Może i bym mogła, ale po co? 😉

Dodatkową mobilizację i motywację stanowi fakt, że od tygodnia w każdą niedzielę o godzinie 9 rano, przy "moich" lasach, z inicjatywy naszego Grodziskiego Klubu Biegacza, spotykają się zapaleńcy na poranne wybieganie, no to jak tu tego nie wykorzystać?!

Stan z dnia 25.02.2018 z godziny 8:00...
Plan grupy to około 10 km (tak przynajmniej było tydzień temu), wyszłam więc z domu kilka minut po 8:00, co by jakieś kilometry mieć już w nogach przed spotkaniem. Szacowałam, że całość zamknie się w jakichś 17-18 km, w domu powinnam być około 10:00, więc jest szansa, że mnie dzieci nie obsztorcują, że się od rana po lesie szlajam 😂 

Moje samotne kilometry wchodziły niespiesznie, z przerwami na fotki sarenek i samo...ki 😁 Przed 9 miałam ich w nogach 7 (kilometrów, nie samo...ek 😉 ).

We wskazanym miejscu, o ustalonej godzinie spotkało się 7 biegaczy (łącznie ze mną) i ruszyliśmy w las pod wodzą Doroty. Treningi grupowe to zupełnie inna jakość biegania. Nuda nie doskwiera, a kilometry mijają nie wiadomo kiedy. Co ciekawe, nie trzeba wcale rozmawiać, wystarczy, że biegnie się razem, nadaje wspólnie tempo, słucha swoich równych oddechów. I tak kilometr za kilometrem... ani się obejrzałam zegarek pokazał ich 20! Sama długie rozbiegania robię średnio w tempie 6:20 - 6:40 min / km. W grupie szliśmy równo 6:00 i zmęczenia nie czułam! 😎 Także z szacowanych 17-18 km zrobiło się 21,59... a z szacowanej 10 ⇒ 10:30... po przekroczeniu progu domu zobaczyłam tylko dwie małe twarzyczki z malującymi się na nich pretensjami... cóż... nie pozostaje mi nic innego jak upiec dzisiaj muffinki 😶


Melduję dzienny kilometraż o wartości 21,59, a co za tym idzie - dotację w wysokości 22 zł do Fundacyjnej Skarbonki 👍


czwartek, 15 lutego 2018

Granice

Pierwszą biegową granicę przekroczyłam jak udało mi się biec 20 minut bez przerwy, drugą była pierwsza 5-tka. Pierwsza dycha była.. mmm... to był pierwszy biegowy haj, którego doświadczyłam! Nie byłam do niej super przygotowana, było gorąco, ostatnie dwa kilometry ledwo dawałam radę, a jak zobaczyłam na mecie gościa, który zakładał mi medal na szyję, to miałam wielką ochotę po prostu się o niego oprzeć 😂 Ale za to później! Przez trzy dni uśmiech nie schodził mi z twarzy 😉 

Kolejne granice były już mniej spektakularne (do czasu pierwszego półmaratonu), ale równie mocno podbudowujące moją pewność siebie i wiarę w to, że regularnym treningiem i stopniowym podnoszeniem poprzeczki jestem w stanie biegać coraz więcej i dalej. I tak poprzez pierwsze 17-tki, pierwszy półmaraton i stopniowe zwiększanie tygodniowego kilometrażu dobiegłam do 15.02.2018... Na ten dzień zaplanowałam 25 km...

Z okazji ferii wyprawiłam dzieci do dziadków, więc spadła na mnie łaska w zasadzie nieograniczonego czasu 😁 Nie muszę chwilowo myśleć o tym, że trzeba jedno odebrać o tej godzinie, drugie o tamtej, zrobić zakupy i jeszcze ugotować obiad... Do niedzieli, poza pracą, to ja w zasadzie nic nie muszę! No to jak tu nie wykorzystać tego czasu na bieganie?!

Przygotowałam wszystko co niezbędne - chusteczki higieniczne, izotonik, audiobook, jakieś drobne i 2 żele do testowania. Twarz nasmarowałam tłustym kremem, bo niestety wilgoci dużo dzisiaj i zimno trochę, a jak będę pędzić przez te 25 km, to mi twarz wysmaga 😂 Szybko rozgrzewka i jestem gotowa podjąć wyzwanie!

Od początku staram się trzymać średnio tempo w okolicach 6:30 min / km, co by nie zmęczyć się zanadto i mieć siły na końcówkę. Tętno niestety nie było takie jak bym sobie tego życzyła, ale to zapewne za sprawą ogólnego podniecenia wyzwaniem 😂 Do pierwszej dychy dobiegłam na luzie z pełną nadzieję na siły i energię na kolejne kilometry. Chwila oddechu na żel, picie, smarkanie, rozciąganie i lecę dalej!

W okolicach 13 km minął mnie zacny starszy jegomość na rowerze, doradzając mi przy okazji, że powinnam biegać bardziej na palcach... Coś tam tłumaczył, ale z racji "Mrocznej wieży" Kinga w uszach nie bardzo wiedziałam co konkretnie... W każdym bądź razie przez kolejne 2 km starałam się skupić na sposobie stawiania stopy na ziemi... I za cholerę nie wiem jakbym miała to zrobić, żeby biegać bardziej na palcach! Z tego wszystkiego pogubiłam się w akcji "Mrocznej wieży" 😕 ale jest ona pewnie tak mroczna jak poniższe drzewo 😉

15 km to Sielinko i przerwa na banana i wodę - przydają się drobne. Od Pani w sklepie usłyszałam, że ona to by tak chciała lubić biegać, ale tak nie znosi. To mówię jej, że ja też całe życie nie lubiłam, a teraz to sobie nie wyobrażam życia bez biegania. No ale ona to na prawdę od razu źle się czuje jak biegnie, tu w uszach krew czuje jak jej pulsuje i męczy się strasznie. To mówię, że pewnie biega za szybko, trzeba powoli, stopniowo, żeby się nie zniechęcić, że ja jeszcze 2 lata temu nie byłam w stanie przebiec 1 km. Hmm.... no może... ale w sumie to ja czasu nie mam... No cóż, we wszystkim chodzi o to, żeby chciało się chcieć... Mi na tym 15 kilometrze nadal się chciało 😎

Dobiegłam do kilometra 19... i dopadło mnie przerażenie! Zdałam sobie sprawę, że właśnie znalazłam się w punkcie, w którym dotychczas na długich wybieganiach przekraczałabym już próg domu... a teraz do domu mam jeszcze jakieś 6-7 km i jakoś muszę się tam dostać 😨

 Wciągam kolejnego żela, popijam obficie i przebieram nogami dalej. Zaczynam czuć zmęczenie... Siły jeszcze mam, ale bolą mnie stopy i kolana. Gdzieś w środku zaczyna się tlić myśl, czy by tak może nie zadzwonić po małżonka?

NIE! Zagryzam zęby, trochę przyspieszam (przynajmniej tak mi się wydaje 😂 ) i biegnę dalej. Dobiegam już do znanych i obieganych terenów, więc i kilometry jakoś szybciej zaczynają uciekać. Kryzys minął, nogi przestały boleć, pewnie dlatego, że po prostu już ich nie czuję 😂 Dobiegłam! 26,01 km i przekraczam próg domu! Pękam z dumy i padam 😃

Nie no, z tym padam to żart 😉 ale fakt faktem - boję się usiąść.. obawiam się, że mogę już nie wstać 😂 Regeneracyjnie jedziemy z małżonkiem na basen - wymoczenie się w jacuzzi jest jak wybawienie, gdyby tak jeszcze schodów nie było...

Z pełnym uznaniem dla samej siebie (😄) melduję - 26 km zrobione i 27 zł do skarbonki fundacyjnej wpłacone! 👍

https://www.siepomaga.pl/owm2018
Kliknij! Też możesz pomóc 😊

czwartek, 8 lutego 2018

Tłusty czwartek

Przyznaję się bez bicia - lubię słodkie, a w taki dzień jak Tłusty Czwartek, mogę swoją skłonność do słodyczy usprawiedliwić i dać jej upust 😈 Szczęście, że na czwartki mam zaplanowane długie wybiegania, to przynajmniej bilans wyszedł na "0" i może te pączki nie odłożą się w niepożądanych miejscach 😂

Przy tych niskich temperaturach powietrze w mieście niestety śmierdzi 😞 Coś niecoś o tym niecnym smogu wiem, dochodzi do tego świadomość, że podczas wysiłku absorpcja powietrza i wszystkich zawartych w nim cząstek jest zdecydowanie większa... I tak się zaczęłam zastanawiać, czy jak się tak konkretnie na treningu "zaciągnę", to czy aby sobie bardziej nie zaszkodzę niż pomogę? Przedwczoraj konieczne było bieganie wieczorne, zatem po oświetlonych miejskich trasach, ale widząc taką mapę:

postawiłam na siłownię i bieżnię - wolę pomęczyć się na taśmie, niż nie biegać w ogóle, czy też inhalować się spalinami z okolicznych domostw 😉 Dzisiaj na szczęście trening w świetle dziennym, las mam pod nosem, także obawy o skażone powietrze zdecydowanie mniejsze. No i znowu postawiłam na eksplorowanie nowych tras! Nie powiem, żeby wyszło mi to tak udanie jak ostatnio, ale przynajmniej trening był urozmaicony i z drobnymi przygodami.

Pamiętam jak na początkach mojej biegowej drogi trafiłam, przy okazji pierwszej kontuzji, do fizjoterapeuty - bo jak wiadomo każdego biegacza amatora dopadają kontuzje, a nie jakieś tam bolesności, i każdy biegacz prędzej, czy później trafi do "swojego fizjoterapeuty" 😁 Tak stało się i ze mną. Okazało się, że fizjo też biega, także trafił swój na swego. Zalecił mi wtedy, żebym nie udeptywała wyłącznie bruku i asfaltu, że nodze trzeba urozmaicać podłoże, zmieniać jego twardość, strukturę, kąt nachylenia, co by noga mogła faktycznie pracować. No i tak sobie pomyślałam, że z mojego dzisiejszego biegania to byłby bardzo dumny:

Jakby "to to" powyżej jeszcze było miękkie, to pół biedy, ale ta droga zmarznięta dokumentnie była! Że ja dzisiaj nie skręciłam nogi na tych wertepach, to cud co najmniej jakiś 😉 Tak sobie biegłam tą drogą, eksplorując "mój" las, kierunek obrałam wydawało mi się dobry, wiedziałam dokąd dobiegnę gdyby... no właśnie gdyby... gdyby nagle nie skończyła mi się droga! 😂

Najpierw zmarznięte błoto zamieniło się w porośniętą trawą przecinkę, aż ta przecinka zamieniła się w skromną łączkę... Dobiegłam tak do uroczego zakątka z paśnikiem, gdzie zapewne dojeżdżają samochody leśników i... zawracają! Zrobiłam zdjęcia i sama zawróciłam, serwując swoim nogom ponowną gehennę po wertepach... Dalej postanowiłam już biec znanymi ścieżkami 😂

Plan prawie wykonałam (miało być 19km), należne złotówki do skarbonki dorzuciłam i na pączki zdecydowanie zasłużyłam 😎

A co sobie będę żałować! 😁


piątek, 2 lutego 2018

TAK! :D

Takie dni to ja lubię! Słońce, temperatura oscylująca w okolicach 5 stopni, ptaszki śpiewają - las wzywa! Po beznadziejnym styczniu wchodzę w luty mocnym akcentem 😁

Dzień ustawiłam sobie tak, żeby czasu mieć trochę więcej, toteż odważyłam się na eksplorację nieznanych mi jeszcze tras leśnych 😁 Zawsze ekscytuje mnie bieganie w nowych miejscach! Nigdy nie wiem na ilu kilometrach skończy się trening, jakie tereny napotkam po drodze - czy będzie błotniście? Lesiście? Polnie? Czy będę biegła przez jakąś wioskę? Czy dobiegnę do jakiejś znanej drogi jak skręcę w prawo? A może jednak lepiej skręcić w lewo? 


Czas na długie wybiegania w godzinach dziennych mam od niedawna, więc tras do wyznaczenia w swojej okolicy mam duuużo 😎 I już zacieram ręce na pierwsze typowo maratonowe wybiegania w okolicach 30 km... Już dzisiaj myślę o trasie, którą wtedy zrobię 😌 bo o tym czy dam radę wolę na razie nie myśleć... 😂

Pomiędzy te leśne ścieżki lubię też wplatać odcinki na asfalcie - czasami celowo, czasami zupełnie nieplanowanie (w końcu biegnąc zupełnie nową trasą nie wiem co mnie czeka po drodze). Po leśnych ścieżkach taka twarda nawierzchnia daje moc! Nagle się okazuję, że pomimo kilkunastu kilometrów w nogach jestem w stanie biec z prędkością poniżej 6 min / km 😃 Tak wiem, nie jest to zawrotna prędkość, są tacy co potrafią 80 km przebiec poniżej 4 min / km - ja jednak nigdy nie dowiem się jak oni to robią 😂

Mogłoby się wydawać, że takie długie wybieganie po zupełnie nowych ścieżkach będzie się dłużyć, bo nie wiadomo kiedy to się skończy? Czy daleko jeszcze do domu? Czy tam za zakrętem będzie już znana mi okolica? Nic bardziej mylnego! Dzisiejsze kilometry uciekły mi pod nogami nawet nie wiem kiedy! I jeszcze TA pogoda - trening idealny! Nawet ta przebiegła prawa noga powoli mi odpuszcza 😉

Mamy luty, a ja powinnam była zabrać na trening okulary 😎
Podsumowując - melduję się z najdłuższym kilometrażem w tym tygodniu (i roku zarazem) - 19,2 km, co daje 20 zł do fundacyjnej skarbonki - wpłacone, potwierdzone 💪😎