czwartek, 8 lutego 2018

Tłusty czwartek

Przyznaję się bez bicia - lubię słodkie, a w taki dzień jak Tłusty Czwartek, mogę swoją skłonność do słodyczy usprawiedliwić i dać jej upust 😈 Szczęście, że na czwartki mam zaplanowane długie wybiegania, to przynajmniej bilans wyszedł na "0" i może te pączki nie odłożą się w niepożądanych miejscach 😂

Przy tych niskich temperaturach powietrze w mieście niestety śmierdzi 😞 Coś niecoś o tym niecnym smogu wiem, dochodzi do tego świadomość, że podczas wysiłku absorpcja powietrza i wszystkich zawartych w nim cząstek jest zdecydowanie większa... I tak się zaczęłam zastanawiać, czy jak się tak konkretnie na treningu "zaciągnę", to czy aby sobie bardziej nie zaszkodzę niż pomogę? Przedwczoraj konieczne było bieganie wieczorne, zatem po oświetlonych miejskich trasach, ale widząc taką mapę:

postawiłam na siłownię i bieżnię - wolę pomęczyć się na taśmie, niż nie biegać w ogóle, czy też inhalować się spalinami z okolicznych domostw 😉 Dzisiaj na szczęście trening w świetle dziennym, las mam pod nosem, także obawy o skażone powietrze zdecydowanie mniejsze. No i znowu postawiłam na eksplorowanie nowych tras! Nie powiem, żeby wyszło mi to tak udanie jak ostatnio, ale przynajmniej trening był urozmaicony i z drobnymi przygodami.

Pamiętam jak na początkach mojej biegowej drogi trafiłam, przy okazji pierwszej kontuzji, do fizjoterapeuty - bo jak wiadomo każdego biegacza amatora dopadają kontuzje, a nie jakieś tam bolesności, i każdy biegacz prędzej, czy później trafi do "swojego fizjoterapeuty" 😁 Tak stało się i ze mną. Okazało się, że fizjo też biega, także trafił swój na swego. Zalecił mi wtedy, żebym nie udeptywała wyłącznie bruku i asfaltu, że nodze trzeba urozmaicać podłoże, zmieniać jego twardość, strukturę, kąt nachylenia, co by noga mogła faktycznie pracować. No i tak sobie pomyślałam, że z mojego dzisiejszego biegania to byłby bardzo dumny:

Jakby "to to" powyżej jeszcze było miękkie, to pół biedy, ale ta droga zmarznięta dokumentnie była! Że ja dzisiaj nie skręciłam nogi na tych wertepach, to cud co najmniej jakiś 😉 Tak sobie biegłam tą drogą, eksplorując "mój" las, kierunek obrałam wydawało mi się dobry, wiedziałam dokąd dobiegnę gdyby... no właśnie gdyby... gdyby nagle nie skończyła mi się droga! 😂

Najpierw zmarznięte błoto zamieniło się w porośniętą trawą przecinkę, aż ta przecinka zamieniła się w skromną łączkę... Dobiegłam tak do uroczego zakątka z paśnikiem, gdzie zapewne dojeżdżają samochody leśników i... zawracają! Zrobiłam zdjęcia i sama zawróciłam, serwując swoim nogom ponowną gehennę po wertepach... Dalej postanowiłam już biec znanymi ścieżkami 😂

Plan prawie wykonałam (miało być 19km), należne złotówki do skarbonki dorzuciłam i na pączki zdecydowanie zasłużyłam 😎

A co sobie będę żałować! 😁


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz