czwartek, 15 lutego 2018

Granice

Pierwszą biegową granicę przekroczyłam jak udało mi się biec 20 minut bez przerwy, drugą była pierwsza 5-tka. Pierwsza dycha była.. mmm... to był pierwszy biegowy haj, którego doświadczyłam! Nie byłam do niej super przygotowana, było gorąco, ostatnie dwa kilometry ledwo dawałam radę, a jak zobaczyłam na mecie gościa, który zakładał mi medal na szyję, to miałam wielką ochotę po prostu się o niego oprzeć 😂 Ale za to później! Przez trzy dni uśmiech nie schodził mi z twarzy 😉 

Kolejne granice były już mniej spektakularne (do czasu pierwszego półmaratonu), ale równie mocno podbudowujące moją pewność siebie i wiarę w to, że regularnym treningiem i stopniowym podnoszeniem poprzeczki jestem w stanie biegać coraz więcej i dalej. I tak poprzez pierwsze 17-tki, pierwszy półmaraton i stopniowe zwiększanie tygodniowego kilometrażu dobiegłam do 15.02.2018... Na ten dzień zaplanowałam 25 km...

Z okazji ferii wyprawiłam dzieci do dziadków, więc spadła na mnie łaska w zasadzie nieograniczonego czasu 😁 Nie muszę chwilowo myśleć o tym, że trzeba jedno odebrać o tej godzinie, drugie o tamtej, zrobić zakupy i jeszcze ugotować obiad... Do niedzieli, poza pracą, to ja w zasadzie nic nie muszę! No to jak tu nie wykorzystać tego czasu na bieganie?!

Przygotowałam wszystko co niezbędne - chusteczki higieniczne, izotonik, audiobook, jakieś drobne i 2 żele do testowania. Twarz nasmarowałam tłustym kremem, bo niestety wilgoci dużo dzisiaj i zimno trochę, a jak będę pędzić przez te 25 km, to mi twarz wysmaga 😂 Szybko rozgrzewka i jestem gotowa podjąć wyzwanie!

Od początku staram się trzymać średnio tempo w okolicach 6:30 min / km, co by nie zmęczyć się zanadto i mieć siły na końcówkę. Tętno niestety nie było takie jak bym sobie tego życzyła, ale to zapewne za sprawą ogólnego podniecenia wyzwaniem 😂 Do pierwszej dychy dobiegłam na luzie z pełną nadzieję na siły i energię na kolejne kilometry. Chwila oddechu na żel, picie, smarkanie, rozciąganie i lecę dalej!

W okolicach 13 km minął mnie zacny starszy jegomość na rowerze, doradzając mi przy okazji, że powinnam biegać bardziej na palcach... Coś tam tłumaczył, ale z racji "Mrocznej wieży" Kinga w uszach nie bardzo wiedziałam co konkretnie... W każdym bądź razie przez kolejne 2 km starałam się skupić na sposobie stawiania stopy na ziemi... I za cholerę nie wiem jakbym miała to zrobić, żeby biegać bardziej na palcach! Z tego wszystkiego pogubiłam się w akcji "Mrocznej wieży" 😕 ale jest ona pewnie tak mroczna jak poniższe drzewo 😉

15 km to Sielinko i przerwa na banana i wodę - przydają się drobne. Od Pani w sklepie usłyszałam, że ona to by tak chciała lubić biegać, ale tak nie znosi. To mówię jej, że ja też całe życie nie lubiłam, a teraz to sobie nie wyobrażam życia bez biegania. No ale ona to na prawdę od razu źle się czuje jak biegnie, tu w uszach krew czuje jak jej pulsuje i męczy się strasznie. To mówię, że pewnie biega za szybko, trzeba powoli, stopniowo, żeby się nie zniechęcić, że ja jeszcze 2 lata temu nie byłam w stanie przebiec 1 km. Hmm.... no może... ale w sumie to ja czasu nie mam... No cóż, we wszystkim chodzi o to, żeby chciało się chcieć... Mi na tym 15 kilometrze nadal się chciało 😎

Dobiegłam do kilometra 19... i dopadło mnie przerażenie! Zdałam sobie sprawę, że właśnie znalazłam się w punkcie, w którym dotychczas na długich wybieganiach przekraczałabym już próg domu... a teraz do domu mam jeszcze jakieś 6-7 km i jakoś muszę się tam dostać 😨

 Wciągam kolejnego żela, popijam obficie i przebieram nogami dalej. Zaczynam czuć zmęczenie... Siły jeszcze mam, ale bolą mnie stopy i kolana. Gdzieś w środku zaczyna się tlić myśl, czy by tak może nie zadzwonić po małżonka?

NIE! Zagryzam zęby, trochę przyspieszam (przynajmniej tak mi się wydaje 😂 ) i biegnę dalej. Dobiegam już do znanych i obieganych terenów, więc i kilometry jakoś szybciej zaczynają uciekać. Kryzys minął, nogi przestały boleć, pewnie dlatego, że po prostu już ich nie czuję 😂 Dobiegłam! 26,01 km i przekraczam próg domu! Pękam z dumy i padam 😃

Nie no, z tym padam to żart 😉 ale fakt faktem - boję się usiąść.. obawiam się, że mogę już nie wstać 😂 Regeneracyjnie jedziemy z małżonkiem na basen - wymoczenie się w jacuzzi jest jak wybawienie, gdyby tak jeszcze schodów nie było...

Z pełnym uznaniem dla samej siebie (😄) melduję - 26 km zrobione i 27 zł do skarbonki fundacyjnej wpłacone! 👍

https://www.siepomaga.pl/owm2018
Kliknij! Też możesz pomóc 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz