piątek, 6 lipca 2018

Już wiem gdzie moje miejsce... czyli do triathlonu podejście drugie

Po zachwycającym Sierakowie, gdzie na mecie czułam zdecydowany niedosyt i miałam poczucie, że 1/8 IM to za mało, 01.07.2018 przyszedł czas na Pniewy i dystans Sprint. Co to oznacza? Przede wszystkim różnica w pływaniu - do pokonania 750m wpław... Reszta podobnie - 20km na rowerze i 5km biegiem.

Rower na pace! Pora ruszać 😎
Aura od rana nie była zbyt sprzyjająca. Słońce i niebo co prawda pierwsza klasa, ale temperatura pozostawiała wiele do życzenia - 9 stopni w lipcu??!! Aż mi się nie chciało z samochodu wychodzić... Ale z drugiej strony pomyślałam, że to w sumie dobrze, przynajmniej nie będzie zbytniego szoku przy wejściu do wody, a wręcz będzie to najcieplejszy etap zawodów 😂

Wprowadzając rower do strefy, tak jak i w Sierakowie, gorączkowo rozglądałam się, czy jako jedyna przyjechałam tu z "góralem" 😂 No nie mogłam dopatrzeć się innych sprzętów, jak wypasionych szosówek 😢 Rower odstawiony, to czas na plażę. Odwlekałam w czasie moment przebrania się w piankę, bo wizja wystawienia gołych ramion (pływam w krótkiej piance) na to zimno skutecznie mnie odstraszała. Depozyt na szczęście był przy samym wejściu do wody, więc przebrać się mogłam na sam koniec. 


Patrząc na tych wszystkich zawodników dookoła czułam się trochę nieswojo ze świadomością swoich umiejętności i posiadanego sprzętu... Poprawił to jednak jeden starszy jegomość, który podszedł do mnie z prośbą o schowanie paska pozwalającego samodzielnie odpiąć piankę przed jej zdjęciem. W sumie nic nadzwyczajnego w tym nie ma, ale... Okazało się, że Pan założył piankę na lewą stronę 😂 no od razu poczułam się pewniej! Kolejnym "polepszaczem" nastroju okazał się Pan 50+, który zagadał do mnie tuż przed startem i jak się okazało debiutuje w triathlonie i trochę się boi 😉 Ja jako "doświadczona" (hahahaha 😂 ) triathlonistka natychmiast przekazałam swoje uspokajające doświadczenia ze swoich wcześniejszych "licznych" startów 😂😂

źródło: pniewy24.pl
Uspokajając Pana 50+ sama byłam już trochę spanikowana... O ile w Sierakowie start był bardzo komfortowy - do wody wpuszczano po 4 osoby co 5 sekund, o tyle tutaj wszystkich nas "wrzucono" na głęboką wodę za pomostem i na dźwięk syreny ruszaliśmy wszyscy naraz 😵 Żaden ze mnie szybki pływak, więc co by nikomu nie przeszkadzać, a i samej się nie utopić pod naporem innych zawodników, obstawiłam bezpiecznie tyły. No to wio! Byle dopłynąć do brzegu 😂

Wolę nawet nie myśleć jak ja na tych triathlonach w wodzie wyglądam... ni to żabka, ni to kraul, ni to nie wiadomo co 😂 ale dopłynęłam! W zadowalającym mnie czasie 20 minut i to nawet nie ostatnia 😁 W Sierakowie po wyjściu z wody czułam moc i leciałam pod górkę jak gazela! Tutaj, po tych 750 m ledwo przebierałam nogami po płaskim... Woda mnie sponiewierała... 😫 No ale czas na rower.

źródło: pniewy24.pl
I znowu - w Sierakowie pędziłam (na tyle na ile można pędzić na "góralu" 😂 ) od samego początku, równo przez całą trasę, a w Pniewach? Pierwsze 10 km jechałam pod wiatr i to z totalną niemocą w nogach...  W Sierakowie wyprzedzałam, tutaj głównie byłam wyprzedzana... Ale za to widziałam inne "górale"! 😀 Po nawrotce wiatr zaczął wiać w plecy, więc nabrałam trochę prędkości i w końcu zaczęłam przekraczać 30 km/h. Etap rowerowy ukończyłam ostatecznie ze średnią prędkością 27,7 km/h, czyli w sumie niewiele gorzej niż w Sierakowie, ale zadowolona nie byłam, bo liczyłam na większe prędkości...

Dojazd do belki, zeskok (uff! nogi się nie trzęsą! 👍 ) i do strefy odstawić sprzęt i na ostatnie 5km. I tu znowu - samopoczucie katastrofa! Nogi ciężkie, sztywne, zero lekkości... Pomimo to pierwszy kilometr udało mi się polecieć w 5:16 min/km, nie mam pojęcia jakim cudem. Cały bieg miałam wrażenie, jakby moje nogi były jakąś niezależną częścią ciała - niby je czułam, niby biegły, ale to nie były moje nogi... Cały czas miałam wrażenie, że w każdej chwili mogą mi zrobić psikusa i doprowadzić do wywinięcia orła. Dopiero na 4 kilometrze odzyskałam nad nimi pełną kontrolę i w końcu poczułam lekkość, także finisz wyszedł w ładnym stylu 😎


Zawody ukończyłam z czasem 1:34:49, co dało mi 4 miejsce w kategorii K30-39 😎 Na ile zawodniczek to już nieistotne 😂 4te miejsce! 😁 Wrażenia? No Pniewy zdecydowanie pokazały mi gdzie moje triathlonowe miejsce i ile jeszcze pracy muszę włożyć, żeby taki start przebiegł bardziej komfortowo i dał lepszy rezultat. Wiem co mogło wpłynąć na formę przed startem i wiem nad czym muszę popracować. Ale to dobrze! Daje nadzieję na lepsze wyniki w przyszłości. Plan nr 1 - lekcje pływania z instruktorem 👍

Przed Pniewami byłam przekonana, że we wrześniu chciałabym spróbować zmierzyć się z dystansem 1/4 IM (900 m pływania, 45 km pedałowania i 10,5 km biegania), po Pniewach już nie jestem tego taka pewna 😂

Tymczasem melduję, że złotówki za triathlon wpłacone, a że dni kilka już minęło, to dzisiaj udało mi się dorzucić kolejne za dzisiejsze treningowe 14 km 👍

https://www.siepomaga.pl/mileniutki-dla-rakoff

czwartek, 21 czerwca 2018

"Słowak" vs. Nocny Wrocław

6. PKO Nocny Wrocław Półmaraton miałam zaplanowany już od stycznia - babski weekend z planem na życiówkę. Poszerzające się grono lokalnych biegowych znajomych sprawiło jednak, że na tydzień przed Wrocławiem pobiegłam również półmaraton w moim Grodzisku. No bo jak? U siebie nie pobiegniesz? Przecież to "Słowak"! To trzeba biec! Główne zapisy przegapiłam, nie taki w końcu miałam plan, więc trzeba było czatować na zapisy dodatkowe 20 maja. Do zgarnięcia pula 90 pakietów... na całą Polskę! Szanse marne... Ale udało się! Jeszcze nie pobiegłam, a już czułam się wygrana 😁

10.06 wraz z "moją" wpółbiegaczką stanęłam na linii startu XII Hunters Grodziski Półmaraton Słowaka. Z rana pogoda była sprzyjająca, więc ruszyłyśmy z zamiarem złamania 2h. Pierwsze okrążenie minęło nam nie wiadomo kiedy - nogi same niosły! A potem przyszło okrążenie nr 2... I wyszło słońce... I walka o złamanie 2h zamieniła się w walkę o dobiegnięcie do mety... Do 17km trzymałyśmy się pacemakerów na 2:00 z nadzieją, że może jednak się uda. Niestety na 17km zrobiło mi się niedobrze, zakręciło w głowie i musiałam zwolnić... Moja współbiegaczka na szczęście podeszła do tematu zdroworozsądkowo, a nie ambicjonalnie: "Hania, zwalniamy! Nie przejmuj się! To ma być przyjemność, ważne, żebyśmy dobiegły w zdrowiu do mety". No i trudno się z nią nie zgodzić. Pozostały dystans pokonałyśmy na spokojnie, zebrałyśmy siły, a na ostatnich 200 metrach udało nam się jeszcze sprintem finiszować 😎


Czas 2:02:40 dał mi nową życiówkę, a sam bieg mimo wszystko dał mi dużą satysfakcję, bo zwalczyłam kryzys, bo dobiegłam do mety, bo biegłam w miłym towarzystwie, bo to "Słowak" 😉 Wyciągnęłam też wnioski - starszych, doświadczonych biegaczy należy słuchać! Jak radzą biec 5:40 na początku, to biegnij 5:40, nie 5:35 czy 5:30, tylko 5:40! To niby tylko 5s, ale na dystansie 21 km ma to znaczenie, o czym przekonałam się tydzień później we Wrocławiu 😌

Do stolicy Dolnego Śląska jechałam z nastawieniem na spokojny, rekreacyjny bieg. Między jednym, a drugim półmaratonem nie biegałam - trochę basenu, trochę roweru i tylko w piątek lekkie 6,5 km. Postawiłam na regenerację, bo "Słowak" potężnie dał mi w kość i to prawie dosłownie 😂


Po odebraniu pakietów zarówno mi jak i współbiegaczce zaczął udzielać się klimat biegowego święta 😎 Siły nam dopisywały... I tak zaczęłyśmy się zastanawiać... No bo słońca nie będzie... Z każdą minutą biegu będzie chłodniej... To może jednak pokusimy się o złamanie tych 2h? 😜 Plan był taki - zaczynamy w okolicach 5:40 i zobaczymy jak będzie. Do 17 km trzymałyśmy się planu i biegłyśmy w granicach 5:36-5:47 - tempo dobre, ale nie zarzynające 😉 Pomimo 17 km w nogach czułam się na siłach, wiedziałam też, że jeśli chcę złamać 2h, muszę przyspieszyć. Zaczęłam się oddzielać od mojej współbiegaczki i każdy kolejny kilometr pokonywałam coraz szybciej, nogi niosły mnie same, czułam się jak na skrzydłach, a ostatni kilometr pokonałam w tempie 5:12 😁 Na metę wbiegłam z czasem 1:59:41 - cel osiągnięty! 

Współbiegaczka Ania doleciała na metę 33s później. Poniższe zdjęcie w pełni oddaje półmaratonową satysfakcję 😎


Dwa czerwcowe półmaratony, dwa zupełnie różne biegi! Co mogę o nich powiedzieć?

"Słowak" to jest bieg, który każdy biegacz powinien przynajmniej raz zaliczyć, a prawda jest taka, że jak już pobiegnie raz, to będzie chciał co roku 😉 Ja wiem, że to upał i w ogóle, ale jest to impreza na najwyższym poziomie! Organizacja, doping, serwis, pakiety - wszystko jest dopięte na ostatni guzik i na prawdę, choćbym szukała, to nie mogę się do czegokolwiek przyczepić. Biegacz jest dopieszczony od momentu przybycia po pakiet do chwili opuszczenia strefy finiszera. Dbają o nas nie tylko organizatorzy! Grodzisk to niewielkie miasteczko i taką imprezą żyją wszyscy mieszkańcy - dopingują, wychodzą na ulicę z własnymi wężami z wodą, wystawiają zraszacze, stoliki z kubeczkami, kostkami cukru, czekoladą, miskami dla orzeźwienia. Upał, to upał, na to nikt nie ma wpływu, ale organizatorzy i mieszkańcy sprawiają, że zapominasz o prażącym słońcu i z uśmiechem wbiegasz na metę 😉

Nocny Wrocław też polecam - klimat nocnego biegu jest niepowtarzalny, fakt, że w czerwcu biegniesz bez asysty słońca i upału jest zdecydowanym atutem i łatwiej o życiówkę. Organizacyjnie jednak jest kilka niedociągnięć, ale może po prostu jestem rozpieszczona po Grodzisku 😉 Co mi najbardziej przeszkadzało? Pierwszy punkt odżywczy dopiero na 7km... Brak bananów i czekolady na punktach... Brak piwa na mecie!! 😭 Słabo oznaczeni pacemakerzy + totalny ich brak na 2:00... No i pakiet startowy... w porównaniu z naszym grodziskim - słabiutki... Ale bieg polecam - nocny klimat robi swoje 😌

Moje kilometry za obydwa półmaratony przekułam w złotówki i powiększyłam pulę o 44 zł 👍 Po "Słowaku" dorzucili się też inni, zachęcam i Ciebie 😊


Półmaratonowy cel na ten rok osiągnęłam, więc ten dystans odkładam póki co na bok. Czas pochylić się nad triathlonami i wrześniową Warszawą... 😉 💪


wtorek, 29 maja 2018

Nie aż taka ze mnie Grażyna, czyli matka biegaczka próbuje triathlonu

Przed tym startem bałam się wszystkiego... zimnej wody, pływania, limitu czasu, strefy zmian... Przez to trzytygodniowe szkolenie i brak czasu na porządne treningi, był nawet moment, że chciałam przełożyć ten start na inny termin, ale koszty byłyby za duże więc odpuściłam 😉 Podążając za radami bloggerów triathlonistów, jechałam z nastawieniem "byle do mety" 😂 Przecież to debiut, mam prawo do błędów, nie rywalizować, tylko myśleć o tym co sama muszę zrobić. Stres trochę odpuścił, więc...

...torby spakowane, rower na pace, czas ruszać! Do samego Sierakowa pojechałam w eskorcie małżonka i dzieciaków. Pomoczyliśmy trochę nogi w jeziorze (woda zimna!!!😱), zjedliśmy obiad, ucałowaliśmy, uściskaliśmy, kopniak na szczęście dla mnie i zostałam sama...

Primo - wstawić rower do strefy. Ustawiam się w rosnącej z minuty na minutę kolejce i z każdym kolejnym rowerem coraz bardziej zastanawiam się "CO JA TUTAJ ROBIĘ?!". Same bryki za grube, na prawdę grube tysiące, cieniutkie oponki, leciutkie ramy... a ja? "Góral" na grubych, terenowych oponach i żadnego podobnego w zasięgu wzroku 😂 myśl o swoim zadaniu... myśl o swoim zadaniu... do innych serdecznie się uśmiechaj 😀

W strefie niespodzianka! Jest i inny góral! Od razu poczułam się lepiej 😁 Ze strefy udałam się na odprawę techniczną - dla debiutanta to moim zdaniem absolutny obowiązek. Okazało się jednak, że nie dowiedziałam się niczego nowego - moje przygotowanie teoretyczne jest jednak bezbłędne, pytanie jak przełoży się na praktykę...

Naznaczona 😉
 Ostatnim zaplanowanym punktem dnia jest wypróbowanie pianki w wodzie, co bym przynajmniej wiedziała czego mniej więcej mogę się spodziewać na zawodach. I tu cudowne zaskoczenie! Izolacja jest genialna! Kto wchodził kiedykolwiek do zimnej wody ten wie, że zamoczenie się do spojenia łonowego w górę do przyjemnych nie należy... a w piance? Nie czułam w ogóle zimna! Z miejsca ją pokochałam 😍 

Doświadczenie z pianką, jak i inny "góral" w strefie zmian, dodały mi pewności siebie, mogłam zatem spokojnie udać się na spoczynek. A propos spoczynku... Okazało się, że organizowanie sobie noclegu w Sierakowie na 3 miesiące przed imprezą to zdecydowanie za późno 😕 Pozostały mi zatem polowe warunki:

Roweru na pace już nie miałam, więc zmieściłam się ja 😂

Noc była koszmarna! Gniotło mnie wszystko, deszcz budził, a rano obudziłam się cała połamana... do tego doszedł sen, że zapomniałam na czas dostarczyć rzeczy do strefy zmian i po wyjściu z wody szukałam ich po całym Sierakowie 😂

Przed 6 miałam już dość - toaleta, a po niej pakowanie i ostateczny spacer do strefy zmian, co by dostarczyć tam wszystko co będzie mi potrzebne na sam start. Postanowiłam już do samochodu nie wracać (miałam go serdecznie dość po tej nocy), więc zabrałam ze sobą totalnie wszystko. W głowie układałam sobie przebieg całych zawodów - co i kiedy zakładam, co i kiedy potrzebuję, co gdzie zostawiam, co zabieram ze sobą itp.

Ostatni rzut oka na strefę, zlokalizowanie punktów nawigacyjnych, co by później łatwiej znaleźć rower i wychodzę. Plan na teraz - kawa i banan 😁 Widok przy konsumpcji motywujący:

Jak dobrze pójdzie, w okolicach 10 będę tu pędzić 😁
Ostatnie szlify - żele w kieszenie ⇒ chip na nogę ⇒ depozyt ⇒ toaleta ⇒ pianka ⇒ marsz na plażę. Postanowiłam podążyć drogą, którą będę biec po wyjściu z wody do strefy zmian - słynny podbieg sierakowski, tak szłam i szłam i chciało mi się płakać - jak ja tam podbiegnę po tych 450 m pływania?!

Zorganizowana przez organizatora rozgrzewka przed pływaniem, skutecznie usunęła sztywności spowodowane noclegiem w aucie. Pora ustawić się w odpowiedniej strefie do startu - 20 minut myślę, że będzie bezpieczne 😂 Tam inne triathlonistki z podobnymi obawami co moje: "czy nie będę wyglądać jak skończona Grażyna, gdy popłynę żabką i to niekrytą?" 😀 Atmosfera się rozluźnia, stres odpuszcza... Wystrzał armaty i pierwsi ruszyli do wody. Co 5 sekund sędzia puszczał kolejne 4 osoby - to tzw. "rolling start" - nie mam porównania, ale z oglądanych filmików stwierdzam, że to rozwiązanie idealne - nie tworzy się kocioł w wodzie i nie ma ryzyka, że ktoś po Tobie przepłynie - no chyba, że jako totalna noga z pływania ustawisz się na samym początku stawki 😉 Przyszła i kolej na mnie...

Wiedziałam już czego się mniej więcej spodziewać przy wejściu do wody, więc zaskoczenia nie było - pianka daje radę! 😁 Ale pływam to ja jak totalna noga 😂 Na basenie to podejrzewam, że jakoś wyglądam, ale tutaj? W jeziorze? Krztuszę się, żabką na boku płynę, oddechu co jakiś czas braknie, ale na dno nie idę, więc prę do przodu. Jedna bojka, druga bojka i już prostu do wybiegu. Ku własnemu zaskoczeniu z wody wyszłam po 13 minutach, podczas gdy stawiałam na 18-19. Nie zmieniło to faktu, że wyszłam z wody jako 345 zawodnik na 378 startujących 😂

Teraz dobieg do strefy, ten nieszczęsny podbieg... a ja? A ja pędzę! Wyprzedzam! Mam siły! 😁 W tym momencie powoli zaczął mi się załączać duch rywalizacji... okazało się, że mam szansę powalczyć o lepszą pozycję niż w ostatniej dziesiątce 😉

Strefa - zrzut pianki, szybki łyk izotonika, koszulka na grzbiet, skarpetki, buty, okularki, kask, rower w dłoń i lecę. Wszystko jak trzeba, żadnej pomyłki! Kolejny dobieg - do belki, za którą można wsiąść na rower. Wsiadam, jadę...

I co? Okazuje się, że "góral" daje radę! Mogę wyprzedzać! Już na pierwszych 100m wycięłam dwóch kolarzy na szosówkach! 😱 Duch rywalizacji załączył mi się na dobre, cisnę ile się da! Trasa kolarska jest wymagająca - dużo podjazdów, ale też dużo zjazdów, na jednym z nich udało mi się wyciągnąć nawet 46 km/h 😁 Okazało się również, że treningowe bieganie po górkach i piaskach przynosi wymierne efekty nawet w kolarstwie - wyprzedzałam głównie na podjazdach, gdy inni "puchli" ja cisnęłam w górę zostawiając ich w tyle 😀 W efekcie po T1 (strefa zmian pływanie ⇒ rower) i 22 km na rowerze przeskoczyłam na 265 pozycję!!

Szacowałam, że na rowerze wyciągnę średnią maksymalnie 25 km/h, a co się okazało? Dałam radę 28 km/h - na góralu, na takiej pofałdowanej trasie? Dla mnie bomba! Pływanie i rower spokojnie ogarnęłam w limicie i zostało mi zaskakująco dużo czasu na bieganie - część, której obawiałam się najmniej i jak się okazało poszła mi dokładnie zgodnie z oczekiwaniami - bez szaleństw w zakładanym tempie.

Końcówka trasy biegowej to istne zabójstwo - serpentyny i to pod górkę... ale nie dla mnie! Znowu "moje" górki przyniosły efekty - jedna Pani, druga Pani i już przed nimi dobiegam do mety! 👏 I tu wspaniałe zaskoczenie - nie tylko zwycięzca przebiega przez wstęgę 😁


Efekt? 1h 38min 14s - co dało mi 70 miejsce wśród 135 Pań i 18 w kategorii K30-34 na 32 Panie. Jak na debiut? Osobiście nie spodziewałam się takiego wyniku 😊 A odczucia na mecie? Czuję niedosyt! 😂 I oficjalnie jestem w 1/8 kobietą z żelaza 👍

Wszystkie pokonane w Sierakowie kilometry dedykuję oczywiście Fundacji RakOff - 29 złotówek wpadło do skarbonki 👍😎


A ja? Ja chcę jeszcze! Triathlony to jest zdecydowanie TO! Okazuje się, że nigdy nie wiemy ile jesteśmy w stanie zdziałać, gdy sami siebie nie sprawdzimy. Jechałam z nastawieniem na zmieszczenie się w 2 godzinach, zostały mi 22 minuty zapasu - to jest bardzo dużo! Do Sierakowa na pewno wrócę za rok - niech no tylko uruchomią zapisy 😉 a ten rok? No coś na pewno wymyślę 😁