wtorek, 30 stycznia 2018

Styczeń jego mać...

W moim odczuciu ten miesiąc jest tak beznadziejny, że aż musiałam go skonfrontować z zeszłorocznym styczniem - wtedy przygotowywałam się do półmaratonu i też miałam wyznaczony plan treningowy i pamiętam, że też mi się jakaś kontuzja w stylu tej "przebiegłej prawej nogi" przypałętała, tylko tamta umiejscowiła się w lewym biodrze i uniemożliwiała bieganie w ogóle.

W tym roku m.in. wirusy moje i dzieci skutecznie rzucają mi kłody pod nogi w realizacji planu.. Po zeszłotygodniowym światełku w tunelu, po zaleczonej ospie i ponownej możliwości odbywania regularnych treningów nadszedł miniony weekend, który moje dzieci rozłożył fizycznie, a mnie psychicznie...

Dzieci siedzą w domu, także jedyna możliwość na pobieganie to wczesne godziny poranne lub późne wieczorne, gdy małżonek jeszcze albo już jest w domu. Wczorajsze pobieganie poranne zaburzyła mi nieprzespana noc z kaszlącym trzylatkiem, wieczorem z kolei wiatr, deszcz i bolące gardło namówiły rozsądek na pozostawienie ciała w fotelu. I tak wewnętrznie czuję, że zaczyna mnie nosić, pojawiają się wyrzuty sumienia, że rozmijam się z moim planem treningowym, ale no sytuacja nie sprzyja...

I tak mnie dzisiaj natknęło, że zobaczę jak to było w zeszłym roku, czy przypadkiem nie było lepiej? Bo ciągle z tyłu głowy echem odbija mi się pytanie mojej ciotki: "ale czy Ty do kwietnia dasz radę się przygotować?"... no  właśnie... Na szczęście okazało się, że styczeń 2017 był porównywalny z tym 2018, a kilometrów teraz wybiegałam nawet więcej - uff! 😉 jest nadzieja 😅

2017 - wybieganych 91,15 km

2018 - wybieganych 112,91 km

czwartek, 25 stycznia 2018

Ta przebiegła prawa noga ;)

Czy Wy też czujecie wiosnę? Bo moje tulipany tak 😍

 Słońce też coś o ociepleniu przebąkuje, na razie nieśmiało - zza chmur, ale...

 Tylko na polu i w kalendarzu jeszcze zima:


No ale o treningu miało być 😉

Od początku stycznia, czyli w zasadzie od czasu chorowania mojego i latorośli, a przez to zmniejszenia kilometrażu tygodniowego, doskwiera mi prawa noga... ciężko to nazwać bólem, bo w zasadzie nie boli, bardziej przeszkadza i wkurza. Pozostawanie  w domu z ospiakiem chciałam wykorzystać na regenerację tejże nogi - mniej biegania, więcej jogi i rozciągania. Ale noga oporna, wcale nie przestała wkurzać.. ALE! Nie wkurza bardziej, co biorę jako dobry znak, tak więc postanowiłam moją nożną prawicę dzisiaj przetestować i zapodać jej kilometrów 19...

Co by mięśniom, ścięgnom, kościom i co tam jeszcze w tej nodze się mieści i może mi dokuczać, nie ułatwić zadania, postanowiłam kilometry wydeptać na asfalcie i kostce. Nie to, żebym była specjalnie złośliwa wobec własnej nogi, po prostu "miękkie" trasy nie wyglądają zbyt zachęcająco, buty powiedziały stanowcze "nie!" 😄 :
No dobra, ale jak tu zrobić trening, żeby nie ulec w pewnym momencie niepewnej nodze i nie skrócić sobie trasy? Ano metoda jedyna słuszna, to "trening na odbiegnięcie" - biegnę 9,5 km od domu, w miarę możliwości w linii prostej, po czym zawracam i jakoś wrócić muszę. Na stopa i tak by mnie w razie czego nikt nie wziął, bo biegacz po 9 km wyraźnie pachnie już biegaczem 😂

Tam...                             ...i z powrotem 😎
Na tych pierwszych kilometrach, noga trochę dawała o sobie znać.. i znowu - to nie jest ból, tylko taki upierdliwy ucisk, jakby mnie za chwilę mega skurcz miał złapać. I tak sobie później pomyślałam - ona mnie testuje! Chcesz biec maraton? To patrz jak to będzie! Boli, przeszkadza? Nie ma, że boli! Biegniesz dalej! No i tak było... jakoś do domu musiałam wrócić 😂

Co jednak ciekawego się okazało? Im szybciej biegnę, tym mniej mi noga dokucza! Na 13-tym kilometrze, pokonanym w tempie 5:46, zapomniałam, że mi w ogóle noga przeszkadzała 😃 Jednym słowem - nie odpoczynek, nie joga (no dobra, ona się przyda!), a porządne wybieganie dla przebiegłej nogi 😉😈

Melduję zatem, że 19 km zrobiłam, przebiegłej nodze się nie dałam i dziewiętnastoma złotówkami konto fundacyjnej skarbonki zasiliłam 👍😎

niedziela, 21 stycznia 2018

Jakoś tak bylejako...

Z racji siedzenia z trzylatkiem w domu, czas długiego wybiegania przypadł na sobotni poranek. Biłam się z myślami, czy iść w teren, czy może jednak bieżnia? Aura na zewnątrz o godzinie 7:30 nie zachęcała, jakoś tak szaro, buro i ponuro. Chodniki śliskie, to do miasta lepiej nie biec.. no i smogiem straszą, a po nocy grzewczej to powietrze pewnie gęste... no to może las? No ale tam błoto, śnieg, koleiny... jakoś nastroju na to nie mam...

Tak więc bieżnia! Torba, kluczyki i lecę!

Zaczęło się nawet nieźle, siłka pusta, audiobook leci, dam radę 15! Ale po kilkunastu minutach na dworze zaczęło wychodzić słońce, a i chodniki jakby odtajały... Co mnie podkusiło, żeby jednak wybrać bieżnię?! No ale już tu jestem, nie przerwę przecież...

5km... 5,5km... 5,6km... MATKO!!! Czemu to się tak ciągnie?! Kiedy skończę?! Nie zakończę przecież długiego wybiegania na jednocyfrowej liczbie!! Mięło 40 minut, a ja mam wrażenie, jakbym już wieczność całą tymi nogami w miejscu przebierała... 9km... 9,5km... 9,9km.. jest 10!!! No to jeszcze 0,3, żeby nie było i wyłączam maszynę...



To zdecydowanie nie był mój dzień... to zdecydowanie nie jest mój styczeń 😭 Z tego wszystkiego nawet o fotce zapomniałam 😂 Tylko 11 zł do skarbonki, ale z pomocą innych dobrych dusz 10% ustawionego celu już osiągnęłam 😍
 
Obiecuję, że kilometraż poprawię. Od poniedziałku dziecię wraca w końcu do przedszkola! 😁 Do tego biegowa znajoma weszła mi na ambicję weekendowym kilometrażem, a ciotka dowiadując się o terminie maratonu, zdziwionym głosem zapytała, czy zdążę się przygotować... także tego, spinam pośladki i od poniedziałku OGIEŃ!! 😈

niedziela, 14 stycznia 2018

Trzeba świrować, żeby nie zwariować!

Nadszedł długo wyczekiwany weekend - finałowy weekend WOŚP, a wraz z nim różne okazje do aktywności, pomagania, czy po prostu robienia fajnych rzeczy 😁 


Zaczęłam w sobotę od wyskakania się i naładowania energią na zumbie. 2 godziny tańców, harców, krzyków i swawoli w rytm latynoskiej (i nie tylko) muzyki 😃 Po tygodniu z ospowym 3-latkiem w domu, to było coś co było mi niesamowicie potrzebne! Pozbyłam się negatywnych emocji, a z sali wyszłam cała mokra, szczęśliwa i naładowana energią na WOŚPowe bieganie 🏃

Dziękuję Marita Zumba za ten power! :)
Jak już zdążyliście zauważyć, w mojej okolicy WOŚP zaczyna się już w sobotę - tyle się dzieje, tylu ludzi chce dać coś od siebie, że jeden dzień to po prostu za mało 😉 Opalenicki Klub Biegacza już drugi rok z rzędu zorganizował imprezę pod nazwą "Się biega się pomaga", czyli nieprzerwany, 26-cio godzinny bieg charytatywny. Zasada jest prosta - przez 26 godzin ktoś ciągle biega 5-cio kilometrową pętlę, zmiany następują co 30 minut, przystąpić można w dowolnym momencie. Jak i w zeszłym roku, tak i w tym nie mogło mnie tam zabraknąć! Taki bieg, z takim szczytnym celem wymaga specjalnej oprawy 😉

Tak jak rok temu, tak i teraz pobiegłam w przebraniu. 12 miesięcy temu byłam myszą, w tym roku padło na kota. Żegnając się z organizatorami usłyszałam tylko "Do zobaczenia za rok w nowym przebraniu!". No i teraz będę musiała myśleć, bo ze zwierzęcych dresików została mi tylko świnka córki, ale w nią mogę się nie zmieścić 😂
 
Ktoś może pomyśleć, że popisuję się takimi przebierankami, że tylko sensację chcę wzbudzić, a ja wychodzę z założenia, że jeśli takim okazjonalnym przebraniem wywołam chociaż jeden uśmiech przypadkowego przechodnia, to warto się czasami nawet ośmieszyć 😋

W każdym bądź razie 5km o 23:00 zaliczyłam, do Owsiakowej skarbonki po raz kolejny złotówki włożyłam, skonsumowałam przepyszną pomidorową i wróciłam do domu regenerować siły na niedzielne bieganie dla WOŚP z rodzimym Klubem.

O ile w Opalenicy byłam raczej wyjątkiem w nietypowym stroju biegowym, o tyle na "moim podwórku" co drugi biegacz miał na sobie coś nietypowego - istny karnawałowy korowód! Czułam się jak właściwy człowiek na właściwym miejscu 😁

12 km zleciało w bardzo przyjemnej atmosferze spokojnego truchtania, a i kolejnymi złotówkami zasiliłam WOŚPową skarbonkę.

3 skarbonki Owsiaka wspomogłam, ale o mojej nie zapomniałam! Z racji charytatywnego charakteru całego weekendu i braku konkretnego długiego wybiegania od 2 tygodniu, sumuję sobotnio - niedzielne kilometry i 18-oma złotymi zasilam fundacyjną skarbonkę 👍




niedziela, 7 stycznia 2018

Plan ambitny, ale los swoje do powiedzenia ma...

Po ambitnie zaplanowanym i pomyślnie realizowanym planie grudniowym, nadszedł styczeń... i od samego początku los mnie sprawdza. Zaczęło się od przeziębienia, które zamiast ustępować - postępuje - katar poszedł ambitnie w zatoki i postanowił wychodzić również pod okiem w postaci opuchlizny, która wygląda jak limo... kaszel na szczęście złagodniał, zapewne zdominowany przez katar.

No ale przeziębieniu jak wiadomo się nie poddałam. Lokalna siłownia oferuje karnety na tzw. happy hours - tańsza opcja w godzinach 10-14 - idealnie. Pracę sobie pod to ustawię, dzieci rozwiozę i bieżnię mogę opanowywać nie zważając na warunki atmosferyczne! I tak faktycznie w zeszłym tygodniu było, do piątku... kiedy to młodsze dziecię z ospą z przedszkola odebrałam... 😭 teraz kolejny tydzień - dwa będę miała happy hours w domu...

Wychodzę jednak z założenia, że pojawiające się po drodze problemy nie mają służyć poddaniu się, frustracji, że plan się nie powiedzie i ogólnie jednej wielkiej rozpaczy - NIE! Te problemy pobudzają kreatywność i pozwalają szukać rozwiązań, które jednak coś w ten plan treningowy wniosą. I tak, co by naładować się na nadchodzący tydzień z "ospiakiem" na tą bieżnię jednak poszłam (trochę kosztem rodzinnej niedzieli, ale mam nadzieję, że mi wybaczą, zrozumieją) - karnet happy hours obowiązuje też w niedzielę 😀


 W planie kilometrów było co prawda 19, ale raz, że zatoki, a dwa czasowo się nie wyrobiłam, bo siłownię zamykali 😉 ale zrobić na bieżni 12,3 km to i tak myślę nienajgorszy wynik, a i skarbonkę fundacyjną chociaż o te 13 zł wzbogaciłam (jak wiadomo każda złotówka jest tak samo ważna).

I taki widoczek przez 1,5h 😂


 A jaki mam plan na pozostałe dni w domu? Skupię się na jodze i przynajmniej mięśnie do dalszego treningu biegowego przygotuję. W końcu maraton dopiero w kwietniu, jeszcze zdążę te długie wybiegania zaliczyć 😎


środa, 3 stycznia 2018

Jak się nie ma co się lubi...

Przeziębienie nie ustępuje 😷 ale poza objawami widzialnymi i słyszalnymi (gile z nosa, zanoszenie się kaszlem, zaropiałe oczy, parchy na nosie), to w zasadzie nic mi nie jest. Czuję się prawie doskonale! I szlag mnie trafia, że pójście na lekką przebieżkę byłoby delikatnie mówiąc lekkomyślne i stan mój mogłoby to tylko pogłębić, zwłaszcza, że na dworze wygląda tak:


W zeszłym roku zachowywałam się jak chojrak - wiatr, deszcz, śnieg, zaspy, lód - nie było warunków, które mogłyby mnie zatrzymać w domu. Toteż kończyło się jedną kontuzją, drugą kontuzją (interwały w kopnym śniegu? skąd ta kontuzja? 😂 ), poważnym przeziębieniem. W tym roku nie chcę do tego dopuścić, a i za bardzo nie mogę - bo dzieci, bo praca, bo przecież maraton za pasem! Czas zatem ruszyć na siłownię i na nowo zaprzyjaźnić się z bieżnią!

Co prawda jak spojrzałam w lustro zaczęłam się obawiać, że mogę tam kogoś wystraszyć:


W końcu siłownia to nie pusty las, gdzie mogę co najwyżej sarnę albo dzika spotkać... Ale uskuteczniłam mały "facelift" i mogę lecieć 😁


Z jednej strony nie lubię bieżni - ileż można przebierać nogami w jednym miejscu?! Dookoła ciągle te same widoki, no dobra czasami zmieniają się ludzie na sąsiednich maszynach, ale za bardzo się na nich nie oglądam w obawie, że mi nogi z taśmy uciekną 😂 Z drugiej jednak strony jest to fajne narzędzie, bo mogę sobie dokładnie modyfikować tempo z jakim biegnę i w kontrolowany sposób zwalniać i przyspieszać. Kwestię nudy częściowo załatwił audiobook, a częściowo moje nogi odbijające się w oknie naprzeciwko mnie. Tak! Moje nogi! 😄 Serio! Nie sądziłam, że ich widok będzie w stanie mnie tak zahipnotyzować, że 10,5 km minęło nawet znośnie. 

Nie sądzę, żebym do końca tygodnia wykurowała się na tyle, żeby pójść w las na kilkanaście kilometrów, dlatego już teraz zastanawiam się, czy dam radę pokonać ich na bieżni 19? 😕