niedziela, 7 stycznia 2018

Plan ambitny, ale los swoje do powiedzenia ma...

Po ambitnie zaplanowanym i pomyślnie realizowanym planie grudniowym, nadszedł styczeń... i od samego początku los mnie sprawdza. Zaczęło się od przeziębienia, które zamiast ustępować - postępuje - katar poszedł ambitnie w zatoki i postanowił wychodzić również pod okiem w postaci opuchlizny, która wygląda jak limo... kaszel na szczęście złagodniał, zapewne zdominowany przez katar.

No ale przeziębieniu jak wiadomo się nie poddałam. Lokalna siłownia oferuje karnety na tzw. happy hours - tańsza opcja w godzinach 10-14 - idealnie. Pracę sobie pod to ustawię, dzieci rozwiozę i bieżnię mogę opanowywać nie zważając na warunki atmosferyczne! I tak faktycznie w zeszłym tygodniu było, do piątku... kiedy to młodsze dziecię z ospą z przedszkola odebrałam... 😭 teraz kolejny tydzień - dwa będę miała happy hours w domu...

Wychodzę jednak z założenia, że pojawiające się po drodze problemy nie mają służyć poddaniu się, frustracji, że plan się nie powiedzie i ogólnie jednej wielkiej rozpaczy - NIE! Te problemy pobudzają kreatywność i pozwalają szukać rozwiązań, które jednak coś w ten plan treningowy wniosą. I tak, co by naładować się na nadchodzący tydzień z "ospiakiem" na tą bieżnię jednak poszłam (trochę kosztem rodzinnej niedzieli, ale mam nadzieję, że mi wybaczą, zrozumieją) - karnet happy hours obowiązuje też w niedzielę 😀


 W planie kilometrów było co prawda 19, ale raz, że zatoki, a dwa czasowo się nie wyrobiłam, bo siłownię zamykali 😉 ale zrobić na bieżni 12,3 km to i tak myślę nienajgorszy wynik, a i skarbonkę fundacyjną chociaż o te 13 zł wzbogaciłam (jak wiadomo każda złotówka jest tak samo ważna).

I taki widoczek przez 1,5h 😂


 A jaki mam plan na pozostałe dni w domu? Skupię się na jodze i przynajmniej mięśnie do dalszego treningu biegowego przygotuję. W końcu maraton dopiero w kwietniu, jeszcze zdążę te długie wybiegania zaliczyć 😎


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz