środa, 3 stycznia 2018

Jak się nie ma co się lubi...

Przeziębienie nie ustępuje 😷 ale poza objawami widzialnymi i słyszalnymi (gile z nosa, zanoszenie się kaszlem, zaropiałe oczy, parchy na nosie), to w zasadzie nic mi nie jest. Czuję się prawie doskonale! I szlag mnie trafia, że pójście na lekką przebieżkę byłoby delikatnie mówiąc lekkomyślne i stan mój mogłoby to tylko pogłębić, zwłaszcza, że na dworze wygląda tak:


W zeszłym roku zachowywałam się jak chojrak - wiatr, deszcz, śnieg, zaspy, lód - nie było warunków, które mogłyby mnie zatrzymać w domu. Toteż kończyło się jedną kontuzją, drugą kontuzją (interwały w kopnym śniegu? skąd ta kontuzja? 😂 ), poważnym przeziębieniem. W tym roku nie chcę do tego dopuścić, a i za bardzo nie mogę - bo dzieci, bo praca, bo przecież maraton za pasem! Czas zatem ruszyć na siłownię i na nowo zaprzyjaźnić się z bieżnią!

Co prawda jak spojrzałam w lustro zaczęłam się obawiać, że mogę tam kogoś wystraszyć:


W końcu siłownia to nie pusty las, gdzie mogę co najwyżej sarnę albo dzika spotkać... Ale uskuteczniłam mały "facelift" i mogę lecieć 😁


Z jednej strony nie lubię bieżni - ileż można przebierać nogami w jednym miejscu?! Dookoła ciągle te same widoki, no dobra czasami zmieniają się ludzie na sąsiednich maszynach, ale za bardzo się na nich nie oglądam w obawie, że mi nogi z taśmy uciekną 😂 Z drugiej jednak strony jest to fajne narzędzie, bo mogę sobie dokładnie modyfikować tempo z jakim biegnę i w kontrolowany sposób zwalniać i przyspieszać. Kwestię nudy częściowo załatwił audiobook, a częściowo moje nogi odbijające się w oknie naprzeciwko mnie. Tak! Moje nogi! 😄 Serio! Nie sądziłam, że ich widok będzie w stanie mnie tak zahipnotyzować, że 10,5 km minęło nawet znośnie. 

Nie sądzę, żebym do końca tygodnia wykurowała się na tyle, żeby pójść w las na kilkanaście kilometrów, dlatego już teraz zastanawiam się, czy dam radę pokonać ich na bieżni 19? 😕



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz