piątek, 6 lipca 2018

Już wiem gdzie moje miejsce... czyli do triathlonu podejście drugie

Po zachwycającym Sierakowie, gdzie na mecie czułam zdecydowany niedosyt i miałam poczucie, że 1/8 IM to za mało, 01.07.2018 przyszedł czas na Pniewy i dystans Sprint. Co to oznacza? Przede wszystkim różnica w pływaniu - do pokonania 750m wpław... Reszta podobnie - 20km na rowerze i 5km biegiem.

Rower na pace! Pora ruszać 😎
Aura od rana nie była zbyt sprzyjająca. Słońce i niebo co prawda pierwsza klasa, ale temperatura pozostawiała wiele do życzenia - 9 stopni w lipcu??!! Aż mi się nie chciało z samochodu wychodzić... Ale z drugiej strony pomyślałam, że to w sumie dobrze, przynajmniej nie będzie zbytniego szoku przy wejściu do wody, a wręcz będzie to najcieplejszy etap zawodów 😂

Wprowadzając rower do strefy, tak jak i w Sierakowie, gorączkowo rozglądałam się, czy jako jedyna przyjechałam tu z "góralem" 😂 No nie mogłam dopatrzeć się innych sprzętów, jak wypasionych szosówek 😢 Rower odstawiony, to czas na plażę. Odwlekałam w czasie moment przebrania się w piankę, bo wizja wystawienia gołych ramion (pływam w krótkiej piance) na to zimno skutecznie mnie odstraszała. Depozyt na szczęście był przy samym wejściu do wody, więc przebrać się mogłam na sam koniec. 


Patrząc na tych wszystkich zawodników dookoła czułam się trochę nieswojo ze świadomością swoich umiejętności i posiadanego sprzętu... Poprawił to jednak jeden starszy jegomość, który podszedł do mnie z prośbą o schowanie paska pozwalającego samodzielnie odpiąć piankę przed jej zdjęciem. W sumie nic nadzwyczajnego w tym nie ma, ale... Okazało się, że Pan założył piankę na lewą stronę 😂 no od razu poczułam się pewniej! Kolejnym "polepszaczem" nastroju okazał się Pan 50+, który zagadał do mnie tuż przed startem i jak się okazało debiutuje w triathlonie i trochę się boi 😉 Ja jako "doświadczona" (hahahaha 😂 ) triathlonistka natychmiast przekazałam swoje uspokajające doświadczenia ze swoich wcześniejszych "licznych" startów 😂😂

źródło: pniewy24.pl
Uspokajając Pana 50+ sama byłam już trochę spanikowana... O ile w Sierakowie start był bardzo komfortowy - do wody wpuszczano po 4 osoby co 5 sekund, o tyle tutaj wszystkich nas "wrzucono" na głęboką wodę za pomostem i na dźwięk syreny ruszaliśmy wszyscy naraz 😵 Żaden ze mnie szybki pływak, więc co by nikomu nie przeszkadzać, a i samej się nie utopić pod naporem innych zawodników, obstawiłam bezpiecznie tyły. No to wio! Byle dopłynąć do brzegu 😂

Wolę nawet nie myśleć jak ja na tych triathlonach w wodzie wyglądam... ni to żabka, ni to kraul, ni to nie wiadomo co 😂 ale dopłynęłam! W zadowalającym mnie czasie 20 minut i to nawet nie ostatnia 😁 W Sierakowie po wyjściu z wody czułam moc i leciałam pod górkę jak gazela! Tutaj, po tych 750 m ledwo przebierałam nogami po płaskim... Woda mnie sponiewierała... 😫 No ale czas na rower.

źródło: pniewy24.pl
I znowu - w Sierakowie pędziłam (na tyle na ile można pędzić na "góralu" 😂 ) od samego początku, równo przez całą trasę, a w Pniewach? Pierwsze 10 km jechałam pod wiatr i to z totalną niemocą w nogach...  W Sierakowie wyprzedzałam, tutaj głównie byłam wyprzedzana... Ale za to widziałam inne "górale"! 😀 Po nawrotce wiatr zaczął wiać w plecy, więc nabrałam trochę prędkości i w końcu zaczęłam przekraczać 30 km/h. Etap rowerowy ukończyłam ostatecznie ze średnią prędkością 27,7 km/h, czyli w sumie niewiele gorzej niż w Sierakowie, ale zadowolona nie byłam, bo liczyłam na większe prędkości...

Dojazd do belki, zeskok (uff! nogi się nie trzęsą! 👍 ) i do strefy odstawić sprzęt i na ostatnie 5km. I tu znowu - samopoczucie katastrofa! Nogi ciężkie, sztywne, zero lekkości... Pomimo to pierwszy kilometr udało mi się polecieć w 5:16 min/km, nie mam pojęcia jakim cudem. Cały bieg miałam wrażenie, jakby moje nogi były jakąś niezależną częścią ciała - niby je czułam, niby biegły, ale to nie były moje nogi... Cały czas miałam wrażenie, że w każdej chwili mogą mi zrobić psikusa i doprowadzić do wywinięcia orła. Dopiero na 4 kilometrze odzyskałam nad nimi pełną kontrolę i w końcu poczułam lekkość, także finisz wyszedł w ładnym stylu 😎


Zawody ukończyłam z czasem 1:34:49, co dało mi 4 miejsce w kategorii K30-39 😎 Na ile zawodniczek to już nieistotne 😂 4te miejsce! 😁 Wrażenia? No Pniewy zdecydowanie pokazały mi gdzie moje triathlonowe miejsce i ile jeszcze pracy muszę włożyć, żeby taki start przebiegł bardziej komfortowo i dał lepszy rezultat. Wiem co mogło wpłynąć na formę przed startem i wiem nad czym muszę popracować. Ale to dobrze! Daje nadzieję na lepsze wyniki w przyszłości. Plan nr 1 - lekcje pływania z instruktorem 👍

Przed Pniewami byłam przekonana, że we wrześniu chciałabym spróbować zmierzyć się z dystansem 1/4 IM (900 m pływania, 45 km pedałowania i 10,5 km biegania), po Pniewach już nie jestem tego taka pewna 😂

Tymczasem melduję, że złotówki za triathlon wpłacone, a że dni kilka już minęło, to dzisiaj udało mi się dorzucić kolejne za dzisiejsze treningowe 14 km 👍

https://www.siepomaga.pl/mileniutki-dla-rakoff

czwartek, 21 czerwca 2018

"Słowak" vs. Nocny Wrocław

6. PKO Nocny Wrocław Półmaraton miałam zaplanowany już od stycznia - babski weekend z planem na życiówkę. Poszerzające się grono lokalnych biegowych znajomych sprawiło jednak, że na tydzień przed Wrocławiem pobiegłam również półmaraton w moim Grodzisku. No bo jak? U siebie nie pobiegniesz? Przecież to "Słowak"! To trzeba biec! Główne zapisy przegapiłam, nie taki w końcu miałam plan, więc trzeba było czatować na zapisy dodatkowe 20 maja. Do zgarnięcia pula 90 pakietów... na całą Polskę! Szanse marne... Ale udało się! Jeszcze nie pobiegłam, a już czułam się wygrana 😁

10.06 wraz z "moją" wpółbiegaczką stanęłam na linii startu XII Hunters Grodziski Półmaraton Słowaka. Z rana pogoda była sprzyjająca, więc ruszyłyśmy z zamiarem złamania 2h. Pierwsze okrążenie minęło nam nie wiadomo kiedy - nogi same niosły! A potem przyszło okrążenie nr 2... I wyszło słońce... I walka o złamanie 2h zamieniła się w walkę o dobiegnięcie do mety... Do 17km trzymałyśmy się pacemakerów na 2:00 z nadzieją, że może jednak się uda. Niestety na 17km zrobiło mi się niedobrze, zakręciło w głowie i musiałam zwolnić... Moja współbiegaczka na szczęście podeszła do tematu zdroworozsądkowo, a nie ambicjonalnie: "Hania, zwalniamy! Nie przejmuj się! To ma być przyjemność, ważne, żebyśmy dobiegły w zdrowiu do mety". No i trudno się z nią nie zgodzić. Pozostały dystans pokonałyśmy na spokojnie, zebrałyśmy siły, a na ostatnich 200 metrach udało nam się jeszcze sprintem finiszować 😎


Czas 2:02:40 dał mi nową życiówkę, a sam bieg mimo wszystko dał mi dużą satysfakcję, bo zwalczyłam kryzys, bo dobiegłam do mety, bo biegłam w miłym towarzystwie, bo to "Słowak" 😉 Wyciągnęłam też wnioski - starszych, doświadczonych biegaczy należy słuchać! Jak radzą biec 5:40 na początku, to biegnij 5:40, nie 5:35 czy 5:30, tylko 5:40! To niby tylko 5s, ale na dystansie 21 km ma to znaczenie, o czym przekonałam się tydzień później we Wrocławiu 😌

Do stolicy Dolnego Śląska jechałam z nastawieniem na spokojny, rekreacyjny bieg. Między jednym, a drugim półmaratonem nie biegałam - trochę basenu, trochę roweru i tylko w piątek lekkie 6,5 km. Postawiłam na regenerację, bo "Słowak" potężnie dał mi w kość i to prawie dosłownie 😂


Po odebraniu pakietów zarówno mi jak i współbiegaczce zaczął udzielać się klimat biegowego święta 😎 Siły nam dopisywały... I tak zaczęłyśmy się zastanawiać... No bo słońca nie będzie... Z każdą minutą biegu będzie chłodniej... To może jednak pokusimy się o złamanie tych 2h? 😜 Plan był taki - zaczynamy w okolicach 5:40 i zobaczymy jak będzie. Do 17 km trzymałyśmy się planu i biegłyśmy w granicach 5:36-5:47 - tempo dobre, ale nie zarzynające 😉 Pomimo 17 km w nogach czułam się na siłach, wiedziałam też, że jeśli chcę złamać 2h, muszę przyspieszyć. Zaczęłam się oddzielać od mojej współbiegaczki i każdy kolejny kilometr pokonywałam coraz szybciej, nogi niosły mnie same, czułam się jak na skrzydłach, a ostatni kilometr pokonałam w tempie 5:12 😁 Na metę wbiegłam z czasem 1:59:41 - cel osiągnięty! 

Współbiegaczka Ania doleciała na metę 33s później. Poniższe zdjęcie w pełni oddaje półmaratonową satysfakcję 😎


Dwa czerwcowe półmaratony, dwa zupełnie różne biegi! Co mogę o nich powiedzieć?

"Słowak" to jest bieg, który każdy biegacz powinien przynajmniej raz zaliczyć, a prawda jest taka, że jak już pobiegnie raz, to będzie chciał co roku 😉 Ja wiem, że to upał i w ogóle, ale jest to impreza na najwyższym poziomie! Organizacja, doping, serwis, pakiety - wszystko jest dopięte na ostatni guzik i na prawdę, choćbym szukała, to nie mogę się do czegokolwiek przyczepić. Biegacz jest dopieszczony od momentu przybycia po pakiet do chwili opuszczenia strefy finiszera. Dbają o nas nie tylko organizatorzy! Grodzisk to niewielkie miasteczko i taką imprezą żyją wszyscy mieszkańcy - dopingują, wychodzą na ulicę z własnymi wężami z wodą, wystawiają zraszacze, stoliki z kubeczkami, kostkami cukru, czekoladą, miskami dla orzeźwienia. Upał, to upał, na to nikt nie ma wpływu, ale organizatorzy i mieszkańcy sprawiają, że zapominasz o prażącym słońcu i z uśmiechem wbiegasz na metę 😉

Nocny Wrocław też polecam - klimat nocnego biegu jest niepowtarzalny, fakt, że w czerwcu biegniesz bez asysty słońca i upału jest zdecydowanym atutem i łatwiej o życiówkę. Organizacyjnie jednak jest kilka niedociągnięć, ale może po prostu jestem rozpieszczona po Grodzisku 😉 Co mi najbardziej przeszkadzało? Pierwszy punkt odżywczy dopiero na 7km... Brak bananów i czekolady na punktach... Brak piwa na mecie!! 😭 Słabo oznaczeni pacemakerzy + totalny ich brak na 2:00... No i pakiet startowy... w porównaniu z naszym grodziskim - słabiutki... Ale bieg polecam - nocny klimat robi swoje 😌

Moje kilometry za obydwa półmaratony przekułam w złotówki i powiększyłam pulę o 44 zł 👍 Po "Słowaku" dorzucili się też inni, zachęcam i Ciebie 😊


Półmaratonowy cel na ten rok osiągnęłam, więc ten dystans odkładam póki co na bok. Czas pochylić się nad triathlonami i wrześniową Warszawą... 😉 💪


wtorek, 29 maja 2018

Nie aż taka ze mnie Grażyna, czyli matka biegaczka próbuje triathlonu

Przed tym startem bałam się wszystkiego... zimnej wody, pływania, limitu czasu, strefy zmian... Przez to trzytygodniowe szkolenie i brak czasu na porządne treningi, był nawet moment, że chciałam przełożyć ten start na inny termin, ale koszty byłyby za duże więc odpuściłam 😉 Podążając za radami bloggerów triathlonistów, jechałam z nastawieniem "byle do mety" 😂 Przecież to debiut, mam prawo do błędów, nie rywalizować, tylko myśleć o tym co sama muszę zrobić. Stres trochę odpuścił, więc...

...torby spakowane, rower na pace, czas ruszać! Do samego Sierakowa pojechałam w eskorcie małżonka i dzieciaków. Pomoczyliśmy trochę nogi w jeziorze (woda zimna!!!😱), zjedliśmy obiad, ucałowaliśmy, uściskaliśmy, kopniak na szczęście dla mnie i zostałam sama...

Primo - wstawić rower do strefy. Ustawiam się w rosnącej z minuty na minutę kolejce i z każdym kolejnym rowerem coraz bardziej zastanawiam się "CO JA TUTAJ ROBIĘ?!". Same bryki za grube, na prawdę grube tysiące, cieniutkie oponki, leciutkie ramy... a ja? "Góral" na grubych, terenowych oponach i żadnego podobnego w zasięgu wzroku 😂 myśl o swoim zadaniu... myśl o swoim zadaniu... do innych serdecznie się uśmiechaj 😀

W strefie niespodzianka! Jest i inny góral! Od razu poczułam się lepiej 😁 Ze strefy udałam się na odprawę techniczną - dla debiutanta to moim zdaniem absolutny obowiązek. Okazało się jednak, że nie dowiedziałam się niczego nowego - moje przygotowanie teoretyczne jest jednak bezbłędne, pytanie jak przełoży się na praktykę...

Naznaczona 😉
 Ostatnim zaplanowanym punktem dnia jest wypróbowanie pianki w wodzie, co bym przynajmniej wiedziała czego mniej więcej mogę się spodziewać na zawodach. I tu cudowne zaskoczenie! Izolacja jest genialna! Kto wchodził kiedykolwiek do zimnej wody ten wie, że zamoczenie się do spojenia łonowego w górę do przyjemnych nie należy... a w piance? Nie czułam w ogóle zimna! Z miejsca ją pokochałam 😍 

Doświadczenie z pianką, jak i inny "góral" w strefie zmian, dodały mi pewności siebie, mogłam zatem spokojnie udać się na spoczynek. A propos spoczynku... Okazało się, że organizowanie sobie noclegu w Sierakowie na 3 miesiące przed imprezą to zdecydowanie za późno 😕 Pozostały mi zatem polowe warunki:

Roweru na pace już nie miałam, więc zmieściłam się ja 😂

Noc była koszmarna! Gniotło mnie wszystko, deszcz budził, a rano obudziłam się cała połamana... do tego doszedł sen, że zapomniałam na czas dostarczyć rzeczy do strefy zmian i po wyjściu z wody szukałam ich po całym Sierakowie 😂

Przed 6 miałam już dość - toaleta, a po niej pakowanie i ostateczny spacer do strefy zmian, co by dostarczyć tam wszystko co będzie mi potrzebne na sam start. Postanowiłam już do samochodu nie wracać (miałam go serdecznie dość po tej nocy), więc zabrałam ze sobą totalnie wszystko. W głowie układałam sobie przebieg całych zawodów - co i kiedy zakładam, co i kiedy potrzebuję, co gdzie zostawiam, co zabieram ze sobą itp.

Ostatni rzut oka na strefę, zlokalizowanie punktów nawigacyjnych, co by później łatwiej znaleźć rower i wychodzę. Plan na teraz - kawa i banan 😁 Widok przy konsumpcji motywujący:

Jak dobrze pójdzie, w okolicach 10 będę tu pędzić 😁
Ostatnie szlify - żele w kieszenie ⇒ chip na nogę ⇒ depozyt ⇒ toaleta ⇒ pianka ⇒ marsz na plażę. Postanowiłam podążyć drogą, którą będę biec po wyjściu z wody do strefy zmian - słynny podbieg sierakowski, tak szłam i szłam i chciało mi się płakać - jak ja tam podbiegnę po tych 450 m pływania?!

Zorganizowana przez organizatora rozgrzewka przed pływaniem, skutecznie usunęła sztywności spowodowane noclegiem w aucie. Pora ustawić się w odpowiedniej strefie do startu - 20 minut myślę, że będzie bezpieczne 😂 Tam inne triathlonistki z podobnymi obawami co moje: "czy nie będę wyglądać jak skończona Grażyna, gdy popłynę żabką i to niekrytą?" 😀 Atmosfera się rozluźnia, stres odpuszcza... Wystrzał armaty i pierwsi ruszyli do wody. Co 5 sekund sędzia puszczał kolejne 4 osoby - to tzw. "rolling start" - nie mam porównania, ale z oglądanych filmików stwierdzam, że to rozwiązanie idealne - nie tworzy się kocioł w wodzie i nie ma ryzyka, że ktoś po Tobie przepłynie - no chyba, że jako totalna noga z pływania ustawisz się na samym początku stawki 😉 Przyszła i kolej na mnie...

Wiedziałam już czego się mniej więcej spodziewać przy wejściu do wody, więc zaskoczenia nie było - pianka daje radę! 😁 Ale pływam to ja jak totalna noga 😂 Na basenie to podejrzewam, że jakoś wyglądam, ale tutaj? W jeziorze? Krztuszę się, żabką na boku płynę, oddechu co jakiś czas braknie, ale na dno nie idę, więc prę do przodu. Jedna bojka, druga bojka i już prostu do wybiegu. Ku własnemu zaskoczeniu z wody wyszłam po 13 minutach, podczas gdy stawiałam na 18-19. Nie zmieniło to faktu, że wyszłam z wody jako 345 zawodnik na 378 startujących 😂

Teraz dobieg do strefy, ten nieszczęsny podbieg... a ja? A ja pędzę! Wyprzedzam! Mam siły! 😁 W tym momencie powoli zaczął mi się załączać duch rywalizacji... okazało się, że mam szansę powalczyć o lepszą pozycję niż w ostatniej dziesiątce 😉

Strefa - zrzut pianki, szybki łyk izotonika, koszulka na grzbiet, skarpetki, buty, okularki, kask, rower w dłoń i lecę. Wszystko jak trzeba, żadnej pomyłki! Kolejny dobieg - do belki, za którą można wsiąść na rower. Wsiadam, jadę...

I co? Okazuje się, że "góral" daje radę! Mogę wyprzedzać! Już na pierwszych 100m wycięłam dwóch kolarzy na szosówkach! 😱 Duch rywalizacji załączył mi się na dobre, cisnę ile się da! Trasa kolarska jest wymagająca - dużo podjazdów, ale też dużo zjazdów, na jednym z nich udało mi się wyciągnąć nawet 46 km/h 😁 Okazało się również, że treningowe bieganie po górkach i piaskach przynosi wymierne efekty nawet w kolarstwie - wyprzedzałam głównie na podjazdach, gdy inni "puchli" ja cisnęłam w górę zostawiając ich w tyle 😀 W efekcie po T1 (strefa zmian pływanie ⇒ rower) i 22 km na rowerze przeskoczyłam na 265 pozycję!!

Szacowałam, że na rowerze wyciągnę średnią maksymalnie 25 km/h, a co się okazało? Dałam radę 28 km/h - na góralu, na takiej pofałdowanej trasie? Dla mnie bomba! Pływanie i rower spokojnie ogarnęłam w limicie i zostało mi zaskakująco dużo czasu na bieganie - część, której obawiałam się najmniej i jak się okazało poszła mi dokładnie zgodnie z oczekiwaniami - bez szaleństw w zakładanym tempie.

Końcówka trasy biegowej to istne zabójstwo - serpentyny i to pod górkę... ale nie dla mnie! Znowu "moje" górki przyniosły efekty - jedna Pani, druga Pani i już przed nimi dobiegam do mety! 👏 I tu wspaniałe zaskoczenie - nie tylko zwycięzca przebiega przez wstęgę 😁


Efekt? 1h 38min 14s - co dało mi 70 miejsce wśród 135 Pań i 18 w kategorii K30-34 na 32 Panie. Jak na debiut? Osobiście nie spodziewałam się takiego wyniku 😊 A odczucia na mecie? Czuję niedosyt! 😂 I oficjalnie jestem w 1/8 kobietą z żelaza 👍

Wszystkie pokonane w Sierakowie kilometry dedykuję oczywiście Fundacji RakOff - 29 złotówek wpadło do skarbonki 👍😎


A ja? Ja chcę jeszcze! Triathlony to jest zdecydowanie TO! Okazuje się, że nigdy nie wiemy ile jesteśmy w stanie zdziałać, gdy sami siebie nie sprawdzimy. Jechałam z nastawieniem na zmieszczenie się w 2 godzinach, zostały mi 22 minuty zapasu - to jest bardzo dużo! Do Sierakowa na pewno wrócę za rok - niech no tylko uruchomią zapisy 😉 a ten rok? No coś na pewno wymyślę 😁



niedziela, 27 maja 2018

Co to był za maj!!

Miesiąc się co prawda jeszcze nie skończył, ale wraz z dzisiejszym skończyły się już moje majowe wyzwania, więc na gorąco je podsumuję 😎

Po spokojnej majówce nastąpiło totalne tąpnięcie i kolejne 3 tygodnie maja minęły mi w zawrotnym tempie, na najwyższych obrotach, ale i z wielką satysfakcją 😁

Przez trzy tygodnie rozwijałam się zawodowo, zyskując nowy fach w rękach. Wiązało się to z ogromnym poświęceniem, nie tylko moim, ale i całej rodziny. Codzienne dojazdy do Poznania na 8h dały w kość, ale przyniosły same korzyści - wiedza, znajomości, bezcenne doświadczenie. Pomimo przebywania 12 godzin poza domem znalazłam czas na treningi, a w samym Poznaniu, zamiast wozić się tramwajami, z dworca chodziłam na piechotę 3,5 km w jedną i w drugą stronę.

Kiedy trenowałam? O jedynie słusznej godzinie - 5:30 😂 znalazły się nawet dwie równie zakręcone współtowarzyszki porannej (nie)doli i de facto na żadnym z porannych treningów nie byłam sama 😎 

Zimą żadna siła nie jest w stanie wyciągnąć mnie z łóżka o 5 rano - no bo przecież kto normalny wstaje o takiej godzinie jak nie musi?! Ale świadomość tego, iż albo o 5 albo w ogóle + umówienie się z inną biegaczką sprawiają, że motywacja jest i nawet drzemki w budziku nie trzeba nastawiać 😉 I przyznać muszę, że gdy o 6:26 jestem już po treningu, to nowa siła we mnie wstępuje i z większą werwą jestem w stanie sprostać wyzwaniom nadchodzącego dnia.

Przy dłuższych wybieganiach byłam dla siebie bardziej łaskawa i pozwalałam sobie pospać przy niedzieli do 8, ale chyba tylko dlatego, że dopiero o 9 spotykamy się, co by grupowo po lasach pośmigać 😉


Za te dłuższe wybiegania oczywiście złotówki do skarbonki powpadały, o czym na bieżąco informowałam "w internetach" 😉 👍

Poświęcenie snu, samozaparcie i wsparcie wpółbiegaczek zaowocowało! 19 maja wystartowałam w III Powiatowym Biegu na Piątkę. Na treningu dzień wcześniej usłyszałam ultimatum: "Hania, ja Cię jutro widzę z czasem poniżej 25 minut! Albo koniec ze wspólnym bieganiem!". No i nie miałam wyjścia 😂 Umęczyłam się strasznie! Pomimo krótkiego dystansu naprzeklinałam się w myślach na to bieganie, jakbym co najmniej maraton biegła (chociaż nawet jeszcze nie wiem jak to jest)... Na 3cim kilometrze miałam ochotę przejść do marszu i takim sposobem dotrzeć do mety... No ale z tyłu głowy miałam te groźby, więc trzeba było cisnąć... Do mety dobiegłam jako 12 kobieta, kręciło mi się w głowie i chciało mi się wymiotować, przez krótką chwilę nienawidziłam biegania i nie miałam absolutnie żadnej satysfakcji z ukończenia biegu... Potrzebowałam dobrych 20 minut i złapania 5-ego, 6-ego i 10-ego oddechu, żeby w końcu cieszyć się z wyniku 😎 24:56 i życiówka jest!

Po tych zawodach nasuwa mi się tylko jeden wniosek - wolę długo i wolno niż krótko i szybko 😁 Takie bieganie i "spinanie pośladków" odbiera mi całą przyjemność z biegania. Jeszcze sporo czasu minie zanim powrócę na dystans 5 km...

Po tym skromnym triumfie nadszedł czas ostatecznych przygotowań do najważniejszego (póki co) wyzwania tego roku - triathlonu w Sierakowie na dystansie 1/8 Iron Man, czyli 450 m pływania, 22 km na rowerze i 5,2 km biegu. Czas nadal był moim wrogiem... Przez to trzytygodniowe szkolenie w Poznaniu nie miałam kompletnie czasu na popływanie, czy jeżdżenie na rowerze, skupiłam się więc na jak najlepszym przygotowaniu logistycznym i teoretycznym.

W tygodniu poprzedzającym start poczyniłam jeden trening rowerowy, co by wiedzieć na jaki mniej więcej czas mogę liczyć:

Z kolei w piątek przed samymi zawodami jeszcze się trochę rozbiegałam dla podtrzymania formy i przekucia zmęczenia w pozytywną energię 😎

Nie popływałam w ogóle, a jak sprawdziłam logi z wcześniejszych treningów pływackich, to się okazało, że ostatni raz to pływałam na basenie w lipcu zeszłego roku 😱 ale żeby nie było przymierzyłam piankę pływacką, żeby chociaż jej zakładanie i zdejmowanie mieć ogarnięte 😂 nic to... utopić się raczej nie utopię... jakoś to będzie...

Regulamin zawodów czytałam chyba ze sto razy, w pociągu w kółko przeglądałam wpisy różnych blogerów triathlonistów ze wskazówkami na debiut, a najczęściej wpisywanym przeze mnie zapytaniem w Google z ostatniego tygodnia jest "debiut w triathlonie" oraz "w którym momencie założyć piankę" (na to pytanie nie znalazłam odpowiedzi 😂 ).

Triathlon to wyzwanie nie tylko treningowe - chociaż ja to w zasadzie na tym polu się nie "wyzwałam" i z braku czasu postanowiłam pójść na żywioł, pokładając nadzieję we własnej wydolności - wyzwaniem jest też ogarnięcie pakowania i spamiętanie wszystkich wymagań organizatora. Jednym z nim jest licencja PZTri:

Na ten jeden dzień zostałam licencjonowaną triathlonistką, chociaż jeszcze żadnego triathlonu nie ukończyłam 😂

Jeszcze tylko ogarnęłam pakowanie:

rower do samochodu i w drogę! Ale o tym w kolejnym wpisie 😉



czwartek, 10 maja 2018

Zaginam czasoprzestrzeń!

Majówka, majówka i po majówce... Tak wiem, już nawet 4 dni po, ale od soboty ciągnę na takich obrotach, że ledwo czas na wizytę w toalecie znajduję, a wieczorami zapominam jak się nazywam 😂

Zeszłotygodniowe wolne przebiegło raczej leniwie i mało aktywnie, co nie znaczy jednak, że nie pobiegałam! 3 treningi były, w tym jeden dłuższy i jak sie należy złotówki (17 konkretnie) do skarbonki wpadły 👍


Stopniowy powrót do treningów, majówkowa regeneracja i dodatkowe ćwiczenia w domu sprawiły, że czuję się jakbym całkowicie wróciła do kondycji sprzed grypy. Powiedziałabym, że jest nawet lepiej, bo minęło przesilenie wiosenne i senność mnie już nie dopada.

Dzięki powrotowi formy wróciłam też do towarzyskich wybiegań - niedzielne z Grodziskim Klubem Biegacza oraz te w tygodniu z Biegową Znajomą. I jedne i drugie bardzo sobie cenię. Towarzystwo innych biegaczy motywuje, inspiruje i skłania do modyfikacji planów startowych (czyt. zwiększenie ilości zawodów) 😁

Pozostaje mi szlifować formę dalej i zacierać ręce na najbliższe starty. Rok temu, o tej porze miałam już za sobą 4 biegi... w tym roku miałam być już maratonką... los chciał jednak inaczej, tak więc sezon zaczynam Powiatowym Biegiem na Piątkę. Może i lokalnie, kameralnie, może i dystans skromny, ale doczekać się już nie mogę- będę się ścigać! 😁 Z samą sobą oczywiście 😂

Na razie w ramach treningu ścigam się głównie z czasem... od minionego poniedziałku do 25.05 w tygodniu od 7:30 do 19:30 nie ma mnie w domu. Przed wyjściem muszę wyszykować latorośle do szkoły i przedszkola, a po powrocie ogarnąć jeszcze sprawy firmowe i domowe. W czasie tych trzech tygodni mam jednak nadzieję przygotować się do pobicia życiówki na 5km i do startu w sierakowskim triathlonie 27.05 😂 Zapytacie pewnie (albo i nie 😁 ) kiedy?! Jak?! Doba ma tylko 24h! A przecież trzeba jeszcze kiedyś spać!

I tu pojawia się jeden niezaprzeczalny wniosek- ja na prawdę kocham biegać! Uwielbiam się spocić, zmęczyć i zmagać z zakwasami 😁 no bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że pomimo perspektywy ciężkiego dnia, wstaję po 5, żeby o 5:30 ruszyć na 10km do lasu? No dobra, duża tutaj zasługa mojej Biegowej Znajomej, z którą się na taką drakońską godzinę umówiłam i głupio było zostać w łóżku 😉


Zamiast podjechać tramwajem wolę przejść 3,5km szybkim marszem i zaliczyć chociaż namiastkę treningu i nabić kilka kilometrów. Z kolei w pociągu mam chwilę, żeby się tym z Wami podzielić 😎 Dzięki temu i na chwilę snu znajdzie się czas💆‍♀️

czwartek, 26 kwietnia 2018

A myślałam, że będzie nudno...

Dzisiejsze postanowienie - zrobić kilometrów "naście", a ile? A to od chęci i sił w trakcie zależy. No ale nie sądziłam, że aż taki wpływ na urozmaicenie, kilometraż i tempo będzie miała pogoda! 💨💦

Patrzę za okno - słońce, trochę chmur, a pranie wstawię, na dworze powieszę, szybko wyschnie. Dwie pralki zrobione, powieszone, to czas na bieganko. Troszku zimno na początku, ale przecież się rozgrzeję. Niepokoiła mnie trochę szara chmura na horyzoncie i dość odczuwalna wilgoć w powietrzu (no bo pranie schnie), ale sobie myślę, że może przejdzie bokiem.


Z uśmiechem na ustach, optymizmem w głowie i słońcem w tle biegnę przed siebie. Nie minęło 15 minut, a wspomniana wcześniej szara chmura, dopadła mnie bezlitośnie... myślę sobie - 6km od domu jestem, to może pranie jednak dalej schnie...


10 potwornie mokrych minut później wychodzi słońce, a po ulewie zostają tylko małe strumyki na leśnej ścieżce:

Kolejne kilometry mijają w towarzystwie mokrego asfaltu, parującego (tak! parującego! 😁 ) lasu i słońca. Aż do kilometra 13-ego... Wtedy to za moimi plecami zaczęła zbliżać się nie szara, ale iście granatowa chmura! To nawet nie była chmura, całe niebo za mną zrobiło się granatowe i złowieszczo "mruczało" burzą...

Kiedyś burzy bałam się bardzo. Z wiekiem zaczęłam sobie ten lęk racjonalizować, a gdy pojawiły się dzieci i dla nich musiałam stać się dzielna, oswoiłam burzę zupełnie i teraz to nawet ją lubię - uwielbiam oglądać błyskawice! W zaciszu własnego domu oczywiście 😂 no ale tutaj byłam w lesie, do domu jeszcze jakieś 2,5km... Nie powiem, ale zaczęłam czuć lekki niepokój, tym bardziej, że to granatowe niebo niepokojąco szybko przemieszczało się nade mnie... i oczywiście dopadło - z mocą głośnych grzmotów, ulewy i gradobicia! 

Efekt? A no taki:


Pomimo zabójczego (jak dla mnie 😂 ) tempa, do domu dotarłam cała przemoczona, ale w sumie usatysfakcjonowana, bo te 1,5h było tak urozmaicone, że w zasadzie słuchany przy okazji audiobook nie był mi potrzebny.

Powrót do treningów po chorobie okazuje się szybszy niż myślałam - dzisiaj biegło mi się lekko i przyjemnie - tak, mimo wszystko tak właśnie mi się biegło 😎 a może właśnie dzięki tym warunkom?

A pranie? No cóż... 😂

Melduję zatem 14,79km i 15 zł dorzucone do skarbonki 👌

A na koniec tego całego pogodowego galimatiasu było właśnie tak! 😍

wtorek, 24 kwietnia 2018

Trener osobisty

Jak przystało na zaangażowanego biegacza, mam swojego trenera osobistego! 👌 Ba! Mam ich nawet trzech! 😁 

Pierwszy, ten najważniejszy nazywa się "Endek". Wytycza mi biegowy plan treningowy, skrupulatnie notuje wszystkie moje treningi (nie tylko biegowe) i co jakiś czas sprawdza moją kondycję... No właśnie, to są momenty, których szczerze nie znoszę. Jak "Endek" sprawdza moją kondycję? A no co jakiś czas zaleca wykonanie testu Coopera. Dla niewtajemniczonych - chodzi o to ile jesteś w stanie przebiec na pełnym gazie w ciągu 12 minut. Niby tylko 12 minut... ale na pełnym gazie! Umieram za każdym razem jak już dobiegnę do końca... Dlatego też nie zawsze jestem uczciwa 😎 I tak dzisiaj, owszem pobiegłam szybciej niż zazwyczaj, ale nie tak, żeby się zajechać. Efekt? "Endek" zalecił mi jakieś kosmicznie powolne tempo na kolejne treningi - 7:38 min / km 😂


Następnym razem chyba się bardziej postaram 😉

Drugim trenerem osobistym (ten to tak na ćwierć etatu można powiedzieć) jest "Apek". Dzięki grypie wrócił do łask po rocznym urlopie. Zajmuje się moimi mięśniami, a konkretnie ich wzmocnieniem. Łaskawy jest, bo pozwala mi wybrać poziom trudności, potem już sam mówi kiedy, ile i czego robić. Ba! Nawet daje instrukcje wizualne i tekstowe jak wykonywać poszczególne ćwiczenia. Mam nadzieję, że walnie przyczyni się do pokonania 42 km 30.09.2018.



Aktualnie jesteśmy na etapie brzuchów i ramion. O ile brzuchy wychodzą mi pod jego dyktando całkiem nieźle, o tyle praca nad ramionami jest totalną porażką... Słabeuszem raczej nie jestem, słoik potrafię sama odkręcić, nie boję się dźwigać wiader pełnych wody, czy ciężkich worków z karmą dla psa, ale no pompek robić nie umiem 😢 wygląda to pokracznie, a po pierwszej przestaje mi to w ogóle wychodzić... Ale brzuchy, deski i inne im podobne lubię 😌


W tym miejscu pojawia się mój trzeci trener osobisty - Mela. Ten jest wyjątkowo bytem fizycznym 😍 Co robi? Jak wspiera? Ano nie wspiera! Raczej utrudnia i sprawia, że trening wchodzi na wyższy poziom trudności 😂


Ale po solidnie przepracowanych ćwiczeniach, zadba o dodatkowy masaż pleców 😎



A jak trenerzy spisali się dzisiaj? Trening zaplanowany przez "Endka" trochę oszukałam, ale przynajmniej skrupulatnie zanotował, że przed testem zrobiłam 20 km na rowerze (a tego w planie nie było, więc docenić inwencję powinien 😉). Chciałam przetestować tzw. "zakładkę" rower / bieg (tak, tak za miesiąc triathlon w Sierakowie) - powiem jedno - lekko nie jest... "Apek" z kolei dał wycisk i namówił mnie na 90 brzuchów w sumie 😨 a na dokładkę 15 pompek i 125s planka (40s na jednym boku, 40s na drugim boku i 45s normalnego). A Mela? Mela skakała dookoła podgryzając to ręce, to nogi - chyba niedokładnie ćwiczyłam 😂


Teraz czas na regenerację, bo mam w planach jakieś "naście" kilometrów na kolejnym treningu biegowym 👍

piątek, 20 kwietnia 2018

A miało być tak pięknie... ależ jest! :D

Zacznę od rzeczy najważniejszych 👍💕

Primo - skarbonka dla Michała jest już nieaktywna. Na zbiórce głównej została zebrana już cała potrzebna kwota !! 👍😀 Moja inicjatywa nie przyczyniła się co prawda znacznie, powiedziałabym wręcz, że raczej bardzo skromnie, ale cieszę się, że w ogóle 😌

Secundo - dla kogoś pieniążki zbierać chcę dalej! Zatem powracam do gromadzenia funduszy na rzecz Fundacji Rak Off. Aktywna skarbonka znajduje się po prawej stronie, jak i w linku poniżej. Na razie droga do Półmaratonu Wrocławskiego, a następnie wyboista i trudna przeprawa "domaratońska" (30.09.2018) - każdy kilometr z najdłuższego biegu w tygodniu zamieniam na złotówkę i wrzucam do skarbonki 👍😎

https://www.siepomaga.pl/mileniutki-dla-rakoff
https://www.siepomaga.pl/mileniutki-dla-rakoff

A propos maratonu... Orlen Warsaw Marathon na chwilę zaprzepaścił moją pracę nad własnym żalem i smutkiem przesyłając mi w środę tego oto smsa:


😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭😭

Dobra! Dobra! Koniec mazgania! Trening sam się nie zrobi!

Tak jak 4,5 miesiąca temu, tak i dzisiaj trening sponsorował wulkanizator 😁 Autko do warsztatu na zmianę opon (tak wiem, rychło w czas 😂 ), a ja na pieszo - rowerową ścieżkę dreptać kaemy 👍

Poprzednio aura, jak i ja byłyśmy zgoła odmienne:


I tak się zaczęłam zastanawiać, jaką w zasadzie wolę pogodę do biegania? No bo w sumie lepiej jak jest chłodno - tętno niższe, zadyszka mniejsza, bidonu targać ze sobą nie trzeba... Upał z kolei (tak, dzisiaj był już upał) strasznie daje w kość i okulary się na pocie po nosie ślizgają... Jednakże, do treningu w warunkach mżawkowo - zimnych trzeba się wewnętrznie przekonywać - "ta szaroburość nie jest wcale taka szaro-bura". Druga sprawa - odzienie wierzchnie - jedna warstwa, druga warstwa, szalik, czapka, rękawiczki - weź to człowieku ogarnij! Samo ubieranie się wykańcza zanim jeszcze na trening właściwy wyjdę 😂 W upale zaś warstewek jak na lekarstwo, a czapeczka tylko z daszkiem. I słoneczko! Czy w takich warunkach trzeba się jakoś specjalnie zmagać z samym z sobą "wyjść czy nie?". No pewnie, że wyjść! 😎

Mam tę moc!
I tak człapałam przed siebie - powrót po 5 tygodniach jest dość trudny, zatem nazwę to raczej człapaniem niż bieganiem 😂 - aż przede mną pojawił się podbieg! A co powinien robić biegacz jak widzi podbieg? Za... przyspieszyć! 


Zdjęcia podbiegów są zawsze bardziej łaskawe niż rzeczywistość 😉 Natomiast wykresy z TomToma są w takich przypadkach zawsze bezlitosne 😂


Jakie jest dalsze postępowanie z podbiegami? Gdy już droga osiągnie moment, w którym przestaje się dalej wznosić - zatrzymujesz się (lub tylko zwalniasz jeśli jesteś hardcorem), sprawdzasz, czy żyjesz, przeganiasz mroczki sprzed oczu i starasz się zacząć oddychać. Następnie spokojnie zaczynasz zbiegać, a gdy tylko znajdziesz ławkę - odpoczywasz:

Twoje ciało i nogi są Ci wdzięczne 😌
Po tym niespodziewanym incydencie, który zafundowałam swoim nogom, na kolejnych 7 km dałam im odpocząć niespiesznym człapaniem zamykając kilometraż na 12,18 km. Jeszcze 2 miesiące temu praktycznie co tydzień robiłam trening na dystansie półmaratonu, a dzisiaj i tak cieszy mnie marne 12 kaemów 😎 Tym samym otworzyłam fundacyjną skarbonkę 👍 również Ciebie zachęcam do jej wsparcia 😊