Miesiąc się co prawda jeszcze nie skończył, ale wraz z dzisiejszym skończyły się już moje majowe wyzwania, więc na gorąco je podsumuję 😎
Po spokojnej majówce nastąpiło totalne tąpnięcie i kolejne 3 tygodnie maja minęły mi w zawrotnym tempie, na najwyższych obrotach, ale i z wielką satysfakcją 😁
Przez trzy tygodnie rozwijałam się zawodowo, zyskując nowy fach w rękach. Wiązało się to z ogromnym poświęceniem, nie tylko moim, ale i całej rodziny. Codzienne dojazdy do Poznania na 8h dały w kość, ale przyniosły same korzyści - wiedza, znajomości, bezcenne doświadczenie. Pomimo przebywania 12 godzin poza domem znalazłam czas na treningi, a w samym Poznaniu, zamiast wozić się tramwajami, z dworca chodziłam na piechotę 3,5 km w jedną i w drugą stronę.
Kiedy trenowałam? O jedynie słusznej godzinie - 5:30 😂 znalazły się nawet dwie równie zakręcone współtowarzyszki porannej (nie)doli i de facto na żadnym z porannych treningów nie byłam sama 😎
Zimą żadna siła nie jest w stanie wyciągnąć mnie z łóżka o 5 rano - no
bo przecież kto normalny wstaje o takiej godzinie jak nie musi?! Ale
świadomość tego, iż albo o 5 albo w ogóle + umówienie się z inną
biegaczką sprawiają, że motywacja jest i nawet drzemki w budziku nie
trzeba nastawiać 😉 I przyznać muszę, że gdy o 6:26 jestem już po
treningu, to nowa siła we mnie wstępuje i z większą werwą jestem w
stanie sprostać wyzwaniom nadchodzącego dnia.
Przy dłuższych wybieganiach byłam dla siebie bardziej łaskawa i pozwalałam sobie pospać przy niedzieli do 8, ale chyba tylko dlatego, że dopiero o 9 spotykamy się, co by grupowo po lasach pośmigać 😉
Za te dłuższe wybiegania oczywiście złotówki do skarbonki powpadały, o czym na bieżąco informowałam "w internetach" 😉 👍
Poświęcenie snu, samozaparcie i wsparcie wpółbiegaczek zaowocowało! 19 maja wystartowałam w III Powiatowym Biegu na Piątkę. Na treningu dzień wcześniej usłyszałam ultimatum: "Hania, ja Cię jutro widzę z czasem poniżej 25 minut! Albo koniec ze wspólnym bieganiem!". No i nie miałam wyjścia 😂 Umęczyłam się strasznie! Pomimo krótkiego dystansu naprzeklinałam się w myślach na to bieganie, jakbym co najmniej maraton biegła (chociaż nawet jeszcze nie wiem jak to jest)... Na 3cim kilometrze miałam ochotę przejść do marszu i takim sposobem dotrzeć do mety... No ale z tyłu głowy miałam te groźby, więc trzeba było cisnąć... Do mety dobiegłam jako 12 kobieta, kręciło mi się w głowie i chciało mi się wymiotować, przez krótką chwilę nienawidziłam biegania i nie miałam absolutnie żadnej satysfakcji z ukończenia biegu... Potrzebowałam dobrych 20 minut i złapania 5-ego, 6-ego i 10-ego oddechu, żeby w końcu cieszyć się z wyniku 😎 24:56 i życiówka jest!
Po tych zawodach nasuwa mi się tylko jeden wniosek - wolę długo i wolno niż krótko i szybko 😁 Takie bieganie i "spinanie pośladków" odbiera mi całą przyjemność z biegania. Jeszcze sporo czasu minie zanim powrócę na dystans 5 km...
Po tym skromnym triumfie nadszedł czas ostatecznych przygotowań do najważniejszego (póki co) wyzwania tego roku - triathlonu w Sierakowie na dystansie 1/8 Iron Man, czyli 450 m pływania, 22 km na rowerze i 5,2 km biegu. Czas nadal był moim wrogiem... Przez to trzytygodniowe szkolenie w Poznaniu nie miałam kompletnie czasu na popływanie, czy jeżdżenie na rowerze, skupiłam się więc na jak najlepszym przygotowaniu logistycznym i teoretycznym.
W tygodniu poprzedzającym start poczyniłam jeden trening rowerowy, co by wiedzieć na jaki mniej więcej czas mogę liczyć:
Z kolei w piątek przed samymi zawodami jeszcze się trochę rozbiegałam dla podtrzymania formy i przekucia zmęczenia w pozytywną energię 😎
Nie popływałam w ogóle, a jak sprawdziłam logi z wcześniejszych treningów pływackich, to się okazało, że ostatni raz to pływałam na basenie w lipcu zeszłego roku 😱 ale żeby nie było przymierzyłam piankę pływacką, żeby chociaż jej zakładanie i zdejmowanie mieć ogarnięte 😂 nic to... utopić się raczej nie utopię... jakoś to będzie...
Regulamin zawodów czytałam chyba ze sto razy, w pociągu w kółko przeglądałam wpisy różnych blogerów triathlonistów ze wskazówkami na debiut, a najczęściej wpisywanym przeze mnie zapytaniem w Google z ostatniego tygodnia jest "debiut w triathlonie" oraz "w którym momencie założyć piankę" (na to pytanie nie znalazłam odpowiedzi 😂 ).
Triathlon to wyzwanie nie tylko treningowe - chociaż ja to w zasadzie na tym polu się nie "wyzwałam" i z braku czasu postanowiłam pójść na żywioł, pokładając nadzieję we własnej wydolności - wyzwaniem jest też ogarnięcie pakowania i spamiętanie wszystkich wymagań organizatora. Jednym z nim jest licencja PZTri:
Na ten jeden dzień zostałam licencjonowaną triathlonistką, chociaż jeszcze żadnego triathlonu nie ukończyłam 😂
Jeszcze tylko ogarnęłam pakowanie:
rower do samochodu i w drogę! Ale o tym w kolejnym wpisie 😉
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz