Biegacz to jednak ma w sobie coś z masochisty. Początek tygodnia, znienawidzony przez wszystkich poniedziałek - siłą rzeczy, jedynym słusznym rozwiązaniem powinno być wywiązanie się z obowiązków i spędzenie reszty czasu na kanapie w celu przetrwania dnia. No ale biegacz musi biegać! No to jak już koniecznie MUSI biegać, to może by tak jednak zaliczyć spokojne kilometry, wybiegane w tempie konwersacyjnym na szybkim asfalcie... Ależ nie!
Po pierwsze straszą smogiem, lepiej zatem wybrać leśne ścieżki poza miastem. I tu zaczyna się włączać masochizm... no bo jak już jestem na tych leśnych ścieżkach, to może uciąć trochę kilometrów, ale za to zaliczyć górki? Po pierwszej przeklinałam swój pomysł...
Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B - przecież się nie cofnę! Na szczęście po podbiegu zawsze jest zbieg - ziuuuu! 😀 I tak kilka razy - umieram... - lecę! - umieram... - lecę! :)
Górki można powiedzieć były planowane, zaliczyłam nawet najwyższe wzniesienie w okolicy! Okazało się jednak, że las uszykował też dla mnie niepodziewajki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz